Z przyjemnością informujemy, że konkurs „Zostań Redaktorem portalu terazslub.pl” został rozstrzygnięty.
W okresie od 10 listopada do 10 grudnia 2010 do udziału w konkursie zgłoszonych zostało aż 36 artykułów o tematyce ślubno-weselnej, które spełniały wymogi opisane w regulaminie.
Konkursowe teksty zostały poddane pod ocenę członków Redakcji portalu TerazSlub.pl oraz wzięły udział w plebiscycie internautów, w wyniku którego oddanych zostało 1 981 głosów.
Jury oceniało artykuły między innymi pod kątem oryginalności wybranego tematu, ciekawego stylu pisarskiego i umiejętności zainteresowania czytelnika tytułem i tematem.
Ze względu na bardzo wysoki poziom zgłoszonych prac Jury zdecydowało o przyznaniu nagrody ex aequo i wyróżnieniu aż 6 artykułów.
Nagrodę główną w postaci tytułu Redaktora portalu TerazSlub.pl oraz umowy od dzieło na stworzenie serii artykułów o tematyce ślubnej otrzymują:
Pani Dorota Bełtkiewicz, autorka artykułu: Czym pachnie małżeństwo?
Pani Natalia Krawczyk, autorka artykułu: Ślub w plenerze- czy to możliwe?
Doceniając świetny styl i pomysłowość literacką postanowiliśmy wyróżnić 6 uczestniczek konkursu, publikując ich teksty w sekcji profesjonalnych artykułów portalu TerazSlub.pl
Aleksandra Blonkowska, za artykuł: Stylowe inspiracje: cztery pory roku.
Anna Jabłońska, za artykuł: Skoro Bóg mieszka wszędzie, ślub wezmę w... urzędzie?
Katarzyna Cudzich-Budniak, za artykuł: Moje wielkie … żydowskie wesele?
Anna Kokot, za artykuł: Pamiątki dla gości
Anna Czajkowska, za artykuł: Świadkowie czy starostowie?
Joanna Milewska, za artykuł: Postaw się a zastaw się - ale nie na angielskim weselu
Serdecznie gratulujemy zwycięzcom i wyróżnionym autorom, dziękując wszystkim za udział w konkursie.
Redakcja Teraz Ślub
Niby nikt w przesądy specjalnie nie wierzy, ale coś mi się wydaje, że niejeden splunie za siebie na widok czarnego kota, a takiego, co przez próg się wita znaleźć jest niełatwo. Ślubne przesądy nie są zatem zaskoczeniem – dzień to ważny, ha! Może nawet najważniejszy w życiu! Któż chciałby zaryzykować na przykład, że ten, który wydaje nam się być spełnieniem najskrytszych marzeń mógłby okazać się draniem tylko dlatego, że ślub odbył się w maju! Każdy wie przecież, a jeśli nie wie, to z pewnością zostanie uświadomiony przez jedną z troskliwych babć lub ciotek klotek, że litera „r” (tak, ta niepozorna literka!) przynosi szczęście. Podejrzewam, że jest tak dlatego, że przy wymawianiu jej język drga w sposób niepowtarzalny i wydaje tak kuszący dźwięk, że wszystkie szczęścia (o ile można je jakoś uosabiać) przybywają na ślubny kobierzec i zostają na zawsze z tymi, którzy ślub biorą w maRcu, czeRwcu, sieRpniu, wRześniu czy gRudniu właśnie. Jaka szkoda, że błogosławieństwo niosąca literrrrra nie występuje w nazwie miesiąca dwukrotnie! Och jakby było wspaniale, gdybyśmy mieli miesiąc MARZERC, albo co lepsze – RARZERC. Szczęścia w takim miesiącu można by zyskać tak dużo, że w całym kraju restauracje, domy weselne, hotele, bryczki, cadillaci i wszystkie te weselne cuda zarezerwowane byłyby na kilkanaście lat wprzód. A już teraz niełatwo dogodny termin znaleźć i trzeba planować tę najważniejszą w życiu uroczystość ze sporym wyprzedzeniem. Jestem przekonana, że to właśnie z tego prozaicznego powodu, przez laty zdecydowano się nie nazywać tak żadnego z miesięcy.
Przesądów ślubnych jest o wiele więcej! Poza nieszczęsnym (a raczej szczęsnym) miesiącem warto mieć na uwadze zabobony na temat sukni ślubnej. Co ciekawe – nie wystarczy, by pan młody widokiem swej oblubienicy ubranej w ślubną kreację cieszył się dopiero w dniu ślubu. Zakazane jest także szycie sukni ślubnej i w ogóle jakakolwiek pomoc w jej wykonaniu przez przyszłe żony. Wszystkie panie, które właśnie przypomniały sobie, że tuż przed godziną „0” doszywały, dajmy na to, ramiączko do swojej sukni uspakajamy – wasze małżeństwo prawdopodobnie nie wisi na włosku! Może zdarzyć się jedynie niewielki kryzys, który z pewnością zostanie zażegnany (o ile było to tylko ramiączko, bo jeśli to była halka…)
Przejdźmy dalej: narzeczona musi pamiętać, iż strój ślubny może zakładać przed uroczystością tylko wtedy, jeśli zachodzi taka niekwestionowana konieczność, np. przymiarka. Paradowanie w sukni dla samej tylko przyjemności, niesie złą wróżbę! To zrozumiałe, a nawet psychologicznie wytłumaczalne. Paradowanie w sukni ślubnej dla przyjemności zakrawa niemal o hedonizm! Wiadomo przeto, że hedoniści, chcąc zaspokajać swe egoistyczne potrzeby zapominają niechybnie o swoim partnerze, przez co go zaniedbują i kryzys w związku gotowy. Rada ta jest jak najbardziej na miejscu – jeśli już mierzyć to tylko i wyłącznie w jakimś konkretnym celu!
Ciekawy, a zarazem niezwykle trudny do przestrzegania jest przesąd, który mówi, że przed wypowiedzeniem sakramentalnego tak nie należy mierzyć obrączek! Jasne staje się, dlaczego wiele z nich okazuje się nie pasować na palce małżonków w dniu ślubu. Z Bogiem sprawa, jeśli obrączka jest za duża, ale gdy przymała, palec może puchnąć, puchnąć i zamiast pierwszego tańca z ukochaną czeka nas wieczór w poczekalni na ostrym dyżurze. Chirurg, poza kolorem kitla, nie ma z pewnością ze ślubem nic wspólnego. Przesąd niewart jest zatem przestrzegania, zwłaszcza że niestosowanie się do niego skutkuje jedynie cichymi dniami (popytałam i wiem).
Apropos obrączki warto pamiętać, by nie wkładać jej na środkowy palec. Podobno można wówczas zostać zdradzonym przez oblubieńca bądź też oblubienicę. Oczywiście prawdopodobną przyczyną zdrady może być także muskularny Włoch poznany podczas podróży poślubnej po Toskanii lub też kształtnopupa latynoska przynosząca ręczniki w hotelu w Meksyku, ale ponoć wszystko zaczyna się od tej obrączki, więc może jednak losu nie kusić i zakładać magiczny krążek na palec serdeczny.
Kłopot zaczyna się w momencie, gdy uświadomimy sobie, ile rozmaitych dodatków panna młoda powinna mieć przy sobie podczas ceremonii. Po pierwsze – wiadomo – suknia. Najlepiej koloru białego, jest to bowiem symbol czystości. Po wtóre, konieczne jest coś niebieskiego – np. podwiązka – wróży ona wierność wybranka i zapewnia potomstwo. Po trzecie, trzeba mieć na sobie coś starego (by w trudnych chwilach nie zabrakło pomocy krewnych i przyjaciół) i coś nowego – to zapewni dostatnie życie.
I mój ulubiony przesąd: po złożeniu przysięgi małżeńskiej mąż powinien czule pocałować żonę, zapewnia to jego dozgonną wierność i długie i szczęśliwe życie, a więc gdy cała reszta nie wyjdzie – pan młody przypadkiem zobaczy rąbek sukni, zapomnimy o niebieskiej podwiązce, a niepasująca obrączka wywoła opuchliznę - wszystko czego wówczas potrzeba na nową drogę zapewni jeden czuły i szczery pocałunek na koniec. A to przecież dopiero początek!
Nie ma co ukrywać, ślub i wesele wiążą się z niemałymi kosztami. Zgodnie z przysłowiem: tak krawiec kraje, jak mu materii staje, każdy pozwala sobie na takie wydatki, jakie udźwignie jego budżet. Większość z nas do krezusów nie należy i dwa razy się zastanawia zanim wyda każdą złotówkę. Zanim zabrzmi marsz Mendelssohna i padną słowa małżeńskiej przysięgi, czeka nas poważny dylemat. Jak sprostać wszystkim wydatkom i nie zbankrutować? Z czego zrezygnować, a na co przeznaczyć więcej pieniędzy? Czy można uniknąć kredytu i długów?
Rozrzutni i rozsądni
Jedni uważają, że to wyjątkowa uroczystość, jedyna w życiu i nie powinno się na nią żałować grosza. Zastaw się, a postaw się. Trzeba pokazać się z jak najlepszej strony, zabłysnąć przed rodziną i znajomymi. Wszystko powinno być najlepsze, najpiękniejsze, a to kosztuje. Drudzy stoją na stanowisku, że można znacznie ograniczyć wydatki, a zaoszczędzone pieniądze spożytkować na inny cel. Wystarczy wszystko urządzić skromniej. Nie oznacza to wcale skąpstwa, ale zdrowy rozsądek, bo przecież podziwem i zazdrością gości nie zapłacimy długów. Musimy się solidnie zastanowić i znaleźć złoty środek. Wybrać takie rozwiązanie, by nikt nie mógł nas posądzić, że śpimy na pieniądzach, ani zarzucić, że mamy węża w kieszeni.
Finansowy rozkład jazdy
Kiedy już podejmiemy decyzję o ślubie, musimy sobie zdać sprawę, jaką kwotą będziemy dysponować. Zazwyczaj rodzice narzeczonych deklarują swój wkład w przedsięwzięcie, ale są sytuacje, kiedy młodzi muszą liczyć tylko na siebie. Planując, trzeba wziąć pod uwagę tylko realnie dostępne środki, nie liczyć na wygraną w totolotka. Pożyczka jest ostatecznością, pamiętajmy, że raty same się nie spłacą. W ślubno-weselnym kosztorysie najpierw uwzględnijmy niezbędne opłaty np. za sporządzenie aktu małżeńskiego, wydanie skróconego odpisu aktu urodzenia, zapowiedzi, przeprowadzenie kościelnej ceremonii. Gdy już dowiemy się, ile kosztuje „podstawa”, zorientujmy się w aktualnych stawkach restauracji organizujących przyjęcia weselne, poszukajmy ofert zespołów muzycznych, kamerzystów, fotografów. Mając rozeznanie, jak kształtują się ceny usług, możemy ustalić, ile jesteśmy w stanie na nie wydać. Pamiętajmy, że nie zawsze najdrożej znaczy najlepiej, a tanio – byle jak. Najbezpieczniej wydawało by się wybrać ofertę z środkowej półki cenowej, ale i tak o wszystkim decyduje zasobność naszego portfela. Ta sama zasada dotyczy sukni ślubnej i garnituru- szukajmy wymarzonych kreacji, ale w takich widełkach cenowych, jakie zdoła objąć nasza skarbonka.
Cięcie kosztów
Zastanówmy się, czy naprawdę musimy wynajmować do ślubu ogromną limuzynę lub samochód retro? To zbędny wydatek. Można pojechać własnym samochodem. Oczywiście, jeśli mamy malutkie autko, skorzystajmy z uprzejmości kogoś z rodziny, czy przyjaciół, kto dysponuje większym pojazdem. Dekoracja samochodu nie musi być wystawna, wystarczą nawet same wstążki, czy baloniki ciekawie upięte. Modne tablice „rejestracyjne” z imionami nowożeńców, czy napisem typu „Młoda Para” nie są naprawdę konieczne.
Kwiaciarnia, w której zamawiamy ślubny bukiet, proponuje wykonanie dekoracji w kościele? Taniej będzie kupić kwiaty w hurtowni i ozdobić świątynię własnym sumptem. Może koleżanka, która skończyła kurs florystyki pomoże?
Zaproszenia i wizytówki na stoły można wydrukować samemu, współczesna technika daje mnóstwo możliwości.
Zamiast wizyty u fryzjera i kosmetyczki warto skorzystać z umiejętności niezawodnych koleżanek, a nawet umalować się samej. Dodam przy okazji, że wybierając opcję „zosia-samosia”, oszczędzoną sumę warto zainwestować w lepsze kosmetyki. Dla osób, które mają dość zawężone pole manewru, jeśli chodzi o finanse, dobrym wyjściem okaże się wypożyczalnia sukien ślubnych.
Na przyjęciu weselnym raczej nie oszczędzajmy, ale spokojnie możemy zrezygnować z tzw. wiejskiego stołu. To kolejne kilka stów w kieszeni. Ustalając menu, zapomnijmy o wyszukanych daniach. Żołądki gości może by i się ucieszyły na potrawy z dziczyzny i owoce morza, ale czy nasze portfele udźwigną rachunek? Wspomnę jeszcze o torcie. Podany na zwykłej okrągłej konstrukcji będzie smakował tak samo jak na tej w kształcie np. roweru, a zawsze to nieco taniej wyniesie.
Radykalnie tnąc koszty, można zrezygnować z usług kamerzysty i fotografa, prosząc kogoś, by amatorsko uwiecznił sceny ze ślubu i wesela. Są sytuacje, gdy w ogóle nie ma przyjęcia, tylko ewentualnie obiad dla najbliższej rodziny. Niestety, nie wszystkich stać na imprezę dla kilkudziesięciu osób. Czasem taka decyzja jest podyktowana wyborem- para młoda woli przeznaczyć pieniądze na mieszkanie czy wymarzoną podróż.
Skromniejszy ślub i wesele mogą być równie bajeczne i wspaniałe jak te wystawne, a nie zrujnują naszego budżetu.
Odrobina szaleństwa
Jeśli już wykreślimy z naszej listy zbędne wydatki, okaże się, że budżet nie jest tak tragiczny. Pojawić się może nutka buntu – to nas ślub, należy nam się coś od życia. Pozwólmy sobie, w ramach rozsądku, na odrobinę luksusu. Zamówmy obrączki, które nam się najbardziej podobają, nawet te droższe. Zafundujmy awangardowy bukiet ślubny albo... wymarzoną bieliznę za wysoką cenę. Nie oszczędzajmy na wszystkim, to w końcu nasz najpiękniejszy dzień życia!
Duże, ufnie patrzące oczy, ocienione długimi rzęsami, słodkie usteczka w kształcie serduszka i pucułowate policzki. Do tego te wszystkie kolorowe ubranka i malutkie, radośnie tupiące buciki – któż z nas nie spoglądał z zachwytem na małe dzieci, trzymane w ramionach przez gości weselnych? Podczas ślubnych uroczystości niektóre z nich mają nawet do wykonania swoje pierwsze, odpowiedzialne zadanie: miniaturowe dziewczynki w bladoróżowych sukienkach sypią przed młodą parą płatki kwiatów, a kilkuletni dżentelmeni z wypiekami na policzkach, niosą śnieżnobiały welon. W kościele błyskają natychmiast flesze – zdjęcia robią nie tylko zatrudnieni do tego celu profesjonalni fotografowie, ale również rozczuleni widokiem maluchów uczestnicy weselnej uroczystości.
Słodki, ale przede wszystkim nad wyraz realny problem z dziećmi zaczyna się później, gdy te znudzą się już grzecznym siedzeniem w kościele – czy potem przy weselnym stole. Jakaś nadmierna, ekstremalna energia zaczyna rozpierać ich małe ciałka i oto pozostali goście wesela mają wrażenie, że maluchów jest więcej, niż się im początkowo wydawało. Dwoją się i troją w oczach, a nade wszystko skaczą, biegają i głośno krzyczą, wobec czego czasami udaje się im skutecznie zagłuszyć samą weselną orkiestrę. Szczególnie, gdy ta dość anemicznie śpiewa… Jak wobec tego okiełzać tę naturalną przecież emocjonalność dzieci, ich pasję poruszania się i głośnej zabawy? Przede wszystkim do wesela z udziałem dzieci trzeba dobrze się przygotować. Oczywiście wielu młodych rodziców z pewną ulgą podaruje potomstwo na przechowanie na te kilka godzin wesela swojej rodzinie. Znajdą się jednak i tacy, którzy nawet trzymiesięczne niemowlęta zapakują troskliwie w nowoczesny, „designerski” wózek i stawią się w komplecie na sali weselnej. Co więcej – dziecko towarzyszyć im będzie musiało przez wiele godzin, bez względu na to, jak bardzo stanie się zmęczone i marudne. A przecież ma do tego prawo. Jego uszy torturować będzie zbyt głośna muzyka, ogólny poziom hałasu na sali wywoła nerwowość, brzuszek zacznie burczeć z głodu, a mama nie będzie zbyt szybka w kojącym przytulaniu do piersi. Zadaniem pary młodej jest wcześniejsze wytypowanie takich młodych rodziców z małymi bądź też większymi dziećmi i zastanowienie się jak ich wspomóc. Jeżeli istnieje taka możliwość, warto wcześniej zapytać się właściciela danej sali weselnej lub lokalu - czy dostaniemy do dyspozycji w trakcie wesela dodatkowy pokój. Najlepiej, by znajdował się on w pewnej odległości od sali tanecznej, stwarzał choć minimum intymności dla mam i ich pociech. W tym pomieszczeniu - za zgodną właściciela obiektu, rodzice mogliby na przykład rozkładać łóżeczka turystyczne dla swoich maluchów, zmęczonych weselną wrzawą, wstawiać foteliki samochodowe z zawzięcie gaworzącymi niemowlętami - czy też zmieniać pieluszki. Panie, które jeszcze karmią dzieci piersią, mogłyby tam także nasycić swoje małe głodomorki.
Rodzice starszych dzieci powinni zabrać ze sobą z domu ulubione zabawki swojego dziecka – tak, by w nowym miejscu, wśród tylu nieznanych ludzi, poczuło się bezpieczniej.
Oczywiście nie mogą dopuścić, by maluch spakował na wesele walizkę swoich maskotek i klocków - można zabrać ze sobą tylko drobne przytulanki czy samochodziki. Dziecko przez jakiś czas będzie mogło oddać się zabawie, a my zyskamy chwilę wytchnienia. W niektórych lokalach weselnych istnieją już specjalne pokoje zabaw dla najmniejszych gości ceremonii ślubnej. W takich pomieszczeniach znajdują się zabawki dla dziewczynek i chłopców w różnym wieku, które zajmą na jakiś czas ich uwagę. Starajmy się jednak wcześniej wytłumaczyć dziecku, by nie niszczyło zmagazynowanych tam lalek czy misiów. A tym bardziej nie próbowało zabrać ich do domu.
Ciekawym pomysłem przyjmowanym przez coraz więcej firm przygotowujących wesela, jest także organizowanie dla dzieci placów zabaw. Tuż przed salą weselną, obok niej - czy na jej tyłach, dzieci mają wyznaczone miejsce na wyładowanie swojej szalonej energii. Do ich dyspozycji są zjeżdżalnie, huśtawki i drabinki. Trzeba jednak wcześniej sprawdzić stan techniczny wyposażenia tych punktów zabaw, by nie narażać dzieci na skaleczenia. Należy również pamiętać, że place zabaw pod chmurką sprawdzają się przede wszystkim w okresie lata i wczesnej jesieni. W sytuacji, gdy przyjdzie nam uczestniczyć w weselu z deszczem, to w dużej mierze od nas zależy czy nasze dziecko będzie dobrze bawiło się podczas uroczystości – czy też z nudów zacznie niszczyć wyposażenie lokalu. Gdyby zaś doszło z powodu naszego malucha do jakichkolwiek szkód, to jesteśmy zobowiązani do pokrycia ewentualnych kosztów napraw. Nie wolno tym obciążać młodej pary.
Małych tropicieli przygód można próbować obłaskawiać przy pomocy przemyconych z domu drobnych słodyczy – lizaków czy cukierków. Dzieci bowiem nie zawsze będą miały ochotę nawet na najbardziej smakowite i atrakcyjne menu danego lokalu. Trzeba jednak przy tym pamiętać o zabraniu z domu drugiego kompletu ubrań, bowiem dziecięce spodenki i sukienki często mają tendencję do wyglądania tak, jakby ich mali właściciele czołgali się w błocie. Tak przygotowani możemy już tylko myśleć o szalonej zabawie… ale dopiero, gdy nasze pociechy dorosną.
Stopy wyglądające jak gigantyczne, nadmuchane baloniki, podkrążone oczy z rozmazanym makijażem upodobniające nas do pandy, zdarty lakier z paznokci, obolałe ciało, które chętnie położyłoby się na każdej powierzchni płaskiej w pozycji horyzontalnej – to tylko niektóre z problemów, które ujawniają się na dzień po weselu. Głowa aż trzeszczy od nadmiaru procentów, suchy język przypomina kłodę – a nie żywy fragment ciała, a świat wokół wiruje jeszcze w rytmie ślubnych przebojów? Jak wobec tego przetrwać ten dzień po weselu? Oto kilka prostych sposobów, by otoczenie wokół nas przestało kręcić się niczym we wnętrzu szalonego młynka, a umęczone zabawami i tańcem ciało spełniało polecenia wydawane przez nasz mózg.
Masz kaca? To się nie opłaca!
Sporą dawkę rozsądku powinniśmy zażyć już przed uroczystością ślubną. Bez względu na to, jak bardzo rozochocimy się podczas weselnej zabawy, nie możemy doprowadzić się do stanu upojenia alkoholowego. W końcu oglądać nas może cała rodzina i to nie tylko nasza, a wścibskie oczy wielu starszych dam lustrować będą tłum gości w poszukiwaniu ofiar nadmiaru procentów. Wznosimy toasty, śpiewamy tradycyjne „Gorzko, gorzko”, ale gdy czujemy, że dobiliśmy już do niebezpiecznej granicy naszej tolerancji alkoholu, w ciągu kolejnych godzin wesela już tylko moczymy brzegi ust we wnętrzu wciąż tego samego kieliszka. Nie reagujemy na zaczepki osób zachęcających nas do dalszego picia. Kwitujemy je uśmiechem i jakimś zabawnym zdaniem, na przykład: „Dziękuję, ale jestem już zatankowana na maksa!”. Gdyby jednak nasze hamulce nie zadziałały, na drugi dzień po weselu dopadnie nas niechybnie nieprzyjemny kac. Starajmy się minimalizować jego skutki, sięgając po preparaty dostępne w aptece bez recepty, a poza tym pijmy dużo wody, by zapobiec odwodnieniu organizmu. Na naszej głowie wylądować także może gumowy worek z kostkami lodu. Taki zestaw można kupić już w wielu sklepach. Nie zaszkodzi także ograniczyć w tym czasie wszelkich działań do minimum i starać się odpoczywać w zaciemnionym, cichym pokoju, z dala od wszelkich źródeł hałasu.
Spuchnięte stopy to kłopoty
Stopa przypomina kształtem i kolorem rozgrzane, podłączone do prądu żelazko? Palce są tak spuchnięte, że trudno je rozpoznać? Pęcherze i otarcia do krwi powodują ból i uniemożliwiają swobodne spacerowanie? Przede wszystkim warto przeciwdziałać ich powstawaniu i tuż przed weselem kupić w aptece specjalne poduszeczki żelowe i wkładki, które poprawią nam komfort tańca na każdym parkiecie. Znakomicie dopasowują się one do stopy, także tej wciśniętej w wąskie, niewygodne szpilki. Gdybyśmy jednak zapomnieli o ich zakupie, zapakujmy chociaż do naszej miniaturowej, eleganckiej torebki weselnej kilka plastrów opatrunkowych. Przydadzą się w razie nagłych, bolesnych otarć naskórka. A co możemy zrobić, gdy nie pomyśleliśmy o tym wcześniej? Znów pomoże nam odpoczynek w pozycji leżącej, połączony z wysokim ułożeniem nóg, co poprawi nasz układ krążenia. Bolesne pęcherze możemy delikatnie nakłuć zdezynfekowaną igłą, dzięki czemu będziemy mogli na powrót oprzeć stopy o ziemię. Na bolesne skurcze łydek pomogą maści – także dostępne w aptece bez recepty.
Na zmęczenie tylko leżenie
Na dzień po weselu nie warto planować uczestnictwa w miejskim maratonie, debiutu na lokalnej ścianie wspinaczkowej - czy zapisywania się na siłownię, prowadzoną przez sobowtóra Mariusza Pudzianowskiego. Ograniczajmy wszelką aktywność fizyczną do niezbędnego minimum (wędrówki do łazienki i kuchni). Jeśli nie boli nas głowa, możemy wypoczywać na swojej ulubionej, domowej kanapie, otaczając się kojącymi dźwiękami łagodnej muzyki. Możemy przy tym raczyć się filiżanką aromatycznej herbaty z melisy. Jeśli cierpimy po weselnym obżarstwie – pomoże nam ziołowa herbatka na trawienie, na przykład koperkowa i ciepły termofor. Przez cały dzień powinniśmy trzymać się lekkiej diety, unikając tłustego, ciężkostrawnego jedzenia. W przeciwnym wypadku nasz żołądek stać się może epicentrum bólu, który promieniować będzie nie tylko na nasze ciało, ale również nastrój. I skutecznie nam go zepsuje.
Straszną twarz w lustrze masz
Jeśli opuchnięte od niedoboru snu powieki nam na to pozwolą, prędzej czy później zauważymy w lustrze swoją twarz. A w zasadzie to, co z niej pozostało po całonocnej, weselnej zabawie. Przez moment może się nam nawet wydawać, że należy ona do kogoś innego: starszego i brzydszego od nas. Stop! To niestety nasza własna, prywatna twarz – tyle, że nieco odmieniona. Jeśli jesteśmy kobietami i zapomniałyśmy po powrocie z ceremonii zmyć makijaż, możemy odczuwać pieczenie skóry na powiekach i wokół oczu. Musimy czym prędzej pozbyć się resztek tuszu do rzęs i cieni przy pomocy mleczka lub toniku do demakijażu. Na opuchnięte powieki pomoże okład z zaparzonych torebek czarnej herbaty lub żel ze świetlika lekarskiego. Resztę twarzy warto delikatnie wymasować i wklepać opuszkami palców krem nawilżający. I modlić się o dobre geny po przodkach, które uchronią naszą skórę przed wczesnym starzeniem się.
Wszystkie przedstawione powyżej sposoby przetrwania w jak najlepszej kondycji fizycznej i psychicznej dnia po weselu mają tylko jedną wadę: zmęczonym gościom nie chce się ich stosować. Wolą po prostu paść na wyrko i bez czucia zasnąć.
Kiedy Mariusz zapowiedział proboszczowi, że rezygnuje z podniosłej Ave Maryi na rzecz fragmentu gitarowego heavy-metalowego refrenu, leciwy pleban przeżegnał się znacząco i jako czwarty duchowny z kolei, poprosił Mariusza o rozwagę i wyprawił go ze „zdrowaśką” na poprawę zdrowego rozsądku.
Na nic Mariuszowi przyszło tłumaczenie, że zarówno znaczenie, jak i konwencja ślubu nie ulega zmianie, oraz że nic nie zmąci spokoju świętego miejsca. Kolejni księża odmawiali, dopóki Mariusz nie opadł z sił i zamiast zaczynać wszystko od początku, znalazł niewielką parafię na obrzeżach miasta i jej opiekunowi zaznaczył tylko, że muzykę podczas ceremonii zapewnia „zespół”.
- Martwić będę się później. Koniec końców, wtedy już będzie po ptakach, co nie? – żartobliwie podsumowuje Mariusz.
Ola, 26 letnia przyszła panna młoda zwiedziła już wszystkie salony ślubne w swoim województwie, szukając idealnej dla siebie sukni. Wybredność jest cechą wybitnie kobiecą, więc w tym przypadku nie powinno już nic dziwić.
Może poza drobnym szczegółem, że Ola nie spocznie póki nie wyłowi sukni w całości odkrywającej plecy. Odsłania kawałek koszulki i pokazuje część tatuażu pokrywającego jej skórę od karku do pasa.
- Chcę, żeby był w całości widoczny – mówi.
- Może i suknia nie byłaby problemem. Chodzi wyłącznie o krój – przyznaje Ola – Problemem jest natomiast niezrozumienie i chęć wbicia mnie po szyję w koronkę. Ludzie zakładają z marszu, że do ślubu tatuaż powinnam koniecznie jak najszczelniej zakryć.
Jakkolwiek ślubne sytuacje Oli i Mariusza mogą sprawiać wrażenie ekstremalnych, takie i podobne wcale nie należą do rzadkości. Przeciwnie – coraz częściej wychowani w duchu indywidualizmu młodzi ludzie napotykają na opór ze strony osób konserwatywnie patrzących na ceremonię ślubną. Nie robi już wrażenia widok tatuażu, kolczyków i szaleństw fryzjerskich; nie dziwi różnorodność gustów muzycznych oraz chęć do wyrażania siebie poprzez ściśle określony ubiór. Przywykło się, że dzisiejsi „młodzi” wszystko chcą robić po swojemu. Wciąż jednak żyjemy w określonym społeczeństwie i prędzej czy później – przysłowiowi Marysia i Janek – będą musieli zetrzeć swoje niezbywalne prawo do wyrażania siebie ze słowami, w jakie zechce ubrać je opinia publiczna. A pole do popisu jest tutaj szerokie.
Oferty salonów ślubnych poszerzają się o suknie – nie tylko białe, czy ecru – ale też czerwone, w kolorach tęczy, bardzo krótkie i z lateksowymi gorsetami. Panowie stylizują sobie irokezy i farbują włosy, a i panie nierzadko zaskakują jaskrawymi pasemkami. Śluby odbywają się na plaży i pod wodą, a świadkowie prezentują szalone układy taneczne, prowadząc młodych ku przysiędze. Młodzi zatrudniają komputer do obsługi muzycznej, a i nierzadko wesela odbywają się w klubach, czy… na statkach.
Nasze społeczeństwo, tak silnie związane z przekazywaną z pokolenia na pokolenie tradycją, niechętnie przyjmuje zmiany w obrębie silnych akcentów, takich jak ślub i wesele. Wszyscy rodzice wyobrażają sobie swoje córki i synów w klasycznym ubiorze i przy dźwiękach skrzypiec, sunących ku sakramentom z należytym szacunkiem i łagodnością wyrysowaną na twarzy.
Cóż jednak począć mają ci, którzy noszą się niepokornie i ekstrawagancko, nawet jeśli godzi to w standardowy obrazek staropolskiego, przyszłego małżeństwa?
- Moja babcia nie chciała się zgodzić, żeby mój mąż szedł do ołtarza w dredach – wspomina Hania – Tak długo groziła nieobecnością na ślubie, że w końcu Tomek uległ i obiecał zrobić coś z włosami. Nie, nie obciął ich. Po prostu zaplótł długi warkocz, ale kiedy babcia miała okazję to zobaczyć, kroczyliśmy już ku ołtarzowi. A potem i tak się wzruszyła, popłakała i zapomniała. Babcie tak mają – Hania uśmiecha się.
Ola, Mariusz i Hania reprezentują dzisiejsze pokolenie niespokojnych dusz, dbających o „bycie sobą” w możliwie każdym aspekcie życia. Można spierać się o słuszność ich wyborów i rozważać choćby to, czy taki nowoczesny, niemal wyreżyserowany ślub, to wciąż ś l u b – sakrament, przypieczętowanie uczuć. Można sprzeczać się albo i dać wolną rękę na ślubne czerwone włosy, białe wysokie glany przy ołtarzu i Ave Maryja na elektrycznej gitarze.
Można też zwrócić uwagę na jedno – jeśli są pary, które z taką determinacją dążą do tego, by ich ślub i wesele było z pieprzykiem, przytupem i na pikantnie, to warto choćby za to wnieść za nich kieliszek i życzyć wszystkiego dobrego.
Za odwagę.
Za konsekwencję.
Szampanem. Z solidną domieszką pieprzu.
… czego serdecznie życzymy i my :)
Miłość to coś najpiękniejszego, co może zdarzyć się między dwojgiem ludzi. Czasem zawraca nam w głowie do tego stopnia, że czujemy się jak „chorzy psychicznie”, by później zniknąć we mgle. Tylko najbardziej wytrwałe uczucie pełne wzajemnego wsparcia i zrozumienia stawia nas na ślubnym kobiercu.
Tak by się mogło wydawać, że od podjęcia decyzji o wspólnym życiu w sakramentalnym „tak” do jej realizacji jest wystarczająco dużo czasu by sobie wszystko jeszcze raz przemyśleć i zaplanować. Jednakże czas biegnie nieubłaganie a tych najważniejszych i najpiękniejszym chwil, jak powiedział Phil Bosmans, nie da się zaplanować.
Może to i prawda? Pewnie brzmi to przerażająco w ustach osób, które przygotowują się teraz do wstąpienia w sakramentalny związek małżeński i do wesela, ale moi mili dla uspokojenia waszych wyobrażeń powiem z żartem, że troszkę tak jest.
Wybieramy salę, wybieramy orkiestrę, wybieramy zaproszenia dla wybranych gości,
wybieramy nasze odświętne ubrania, wybieramy kwiaty do bukietu ślubnego, wybieramy obrączki, które będziemy z dumą dzierżyć na serdecznych palcach, wybieramy wreszcie tort
z całym menu na ten dzień, wybieramy pojazd, który zawiezie nas na uroczystość i można by tak jeszcze wymieniać długo... A to wszystko nie byle jakie.. dopasowane, zgrane kolorystycznie, w odpowiednim fasonie, z dobrym brzmieniem i pompą, świeże, smaczne i zdrowe, z indywidualnym nadrukiem, mieniące się złotem bądź srebrem... Tym sposobem można mieć dużo na głowie.
Dodatkowo zakres usług ślubno – weselnych wabi nas potencjalnych nowożeńców swoimi poszerzonymi możliwościami niż niegdyś. A przecież naszym babcią i dziadkom
niewiele było potrzeba do szczęścia. Rzeknie ktoś „czasy się zmieniają!”, „trzeba iść z postępem”. W końcu każdy chce mieć oryginale wesele i ślub, które będzie wspominać się długo. Czy to na sali pełnej ornamentów i marmurowych zdobień, niczym przypominające dawne zamkowe sale balowe, czy w góralskiej chacie z prawdziwymi góralskimi przyśpiewkami, w ogrodzie pełnym zieleni, a może wśród egzotycznej roślinności na jednej z rajskich wysp Pacyfiku? Tak, tak nie przesadzam. Jak przystało na dzisiejsze czasy możliwości jest wiele.
Tak się dzieje, że potrafimy skupiać się na rzeczach nawet w najmniejszym szczególe.
Chcemy by ten dzień był szczególny i wyjątkowy nie tylko dla nas, ale w przeważającej mierze dla naszych gości. Wybieramy wśród ofert te, które bardziej ucieszyłyby nasze mamy, babcie i ciocie niż nas samych. Chcemy, aby każdy zatrzymał ten dzień w swej pamięci. A przecież nie chodzi o to, żeby wzbudzić tym zazdrość wśród naszej rodziny, przyjaciół, znajomych, sąsiadów czy przypadkowych przechodni. W końcu ile ludzi na świecie, tyle różnych opinii i nie każdemu dogodzimy. Nie dajmy się temu zwariować i nie pozwólmy, aby organizacja naszego wesela przerodziła się w wezwanie życia. Może okazać się w którym momencie, że naszemu partnerowi zjeży się niejeden włos na głowie, że nagle zapragnie skromnej ceremonii, byle tylko nie brać udziału dalej w tym wyścigu szczurów.
Drodzy Narzeczeni, nie popadajcie zatem w panikę w przygotowaniach weselnych i nie martwcie się, że cos się nie uda. Tam gdzie zakrada się chaos potrzebna jest rozwaga, wzajemna pomoc. Może łatwiej wam będzie jak się podzielicie tymi przed- i ślubnymi sprawami do załatwienia? W końcu niektórzy panowie wolą wybierać auto, które będzie wozić was w tym dniu niż zastanawiać się nad formą zaproszeń, kolorem balonów czy kwiatów, gdyż na tym drugim na ogół zwyczajnie mniej się znają.
Pamiętajcie, że to miłość przywiodła was w to miejsce, w którym teraz jesteście i to ona jest najważniejsza. Wesprzyjcie się w ten czas oczekiwań na dobrym, ciepłym słowie swoich bliskich, znajomych. Bądźcie dla siebie mili a w przeddzień wielkiego święta wyśpijcie się należycie, potrzymajcie się jeszcze trochę goręcej za ręce. Może ktoś zaparzy sobie trochę melisy w filiżance? Dopuście myśl, że zawsze może się zdarzyć coś, co wykroczy poza nasze plany. A to, że słońce nie świeci, że rosół za słony, że goście się spóźnili bo kierowca zabłądził, że ciotka złamała obcas, że ktoś z gości miał kiepski humor. To wszystko jest nieważne.
Tych najpiękniejszych chwil w życiu może i nie da się do końca zaplanować, bo przychodzą one same, ale właśnie to czyni je pełne uroku i niepowtarzalności. Obtańczcie
zatem wszystkich wujków, ciocie, dziadków i babcie. Nie zapomnijcie, że to Wasz dzień i to Wasza przysięga jest ukoronowaniem Waszej miłości, którą będziecie nieść przez resztę życia. Cieszcie się tym dniem nawet w niepogodę, w końcu fotograf nawet w deszczowy dzień potrafi zrobić równie piękną ślubną pamiątkę, którą będziecie długo z uśmiechem wspominać w jesienne wieczory.
Mój 100-letni dziadek od kilku lat ma tą samą śpiewkę: „Do zakochania jeden krok nie więcej!!...” Choć śpiewa do siebie, słowa swe kieruje do mnie – tzw. „starej panny”. Bo takie czasy nastały… Wszystkie czekają niewiadomo na co lub kogo…
- Sama, sama. W takim wieku?! - bulwersuje się dziadek.
Ja zaś odpowiadam:
- Wbrew utartym opiniom, bycie „starą panną” jest powodem do dumy! Z racji wieku, STARE panny od MŁODYCH są bardziej doświadczone w… łapaniu welonu!
Młódka to o łapaniu może zapomnieć dziadku, gdyż od dnia ślubu sama ma tyyyle (welonu) na głowie… Więc po co jej ta zabawa?
- Życie to nie zabawa, wnusiu!!
- Kiedy to, dziadku, same panny młode dopiero co „wkraczają na swą drogę życia...”.
- Nową wnusiu, nową…
- Też mi nowość? Teraz trendy jest kariera! Według społeczeństwa, dziadku, przeciętna „stara panna” to kobieta o ponadprzeciętnym intelekcie, bystrym umyśle i niebywałej urodzie… (Nie cieszysz się dziadku?) I ma wszystko.
- oprócz męża…
- TYLKO męża jej brak.
- Trzymajcie, bo zemdleję!!
- "Szukajcie, aż znajdziecie"!! A że wiek, nie te lata?? Tak czy siak wyjdzie za mąż w wieku... dwudziestym pierwszym.
- No cóż…
- Dziadku?! W 18-ście lat się obrączkować i być jak ten „zakochany gołąbek”??
- Jak DWA „zakochane gołąbki”
- W życiu!!
- Mów co chcesz, ale ja w życiu nie dałem piękniejszego pierścionka, niż zaręczynowy Twojej babuni… – zamyśla się dziadek..
- Ja mam ładniejszy! – sprowadzam go na ziemię - I jestem z niego dumna, że aż paw się chowa!
- Ależ to co innego!!
Tik-tak, tik-tak - bije wiszący zegar ścienny, a ja myślę w jakim rytmie bije serce mojego dziadka gdy jest zdenerwowany….
- Zresztą, tego nie da się wyrazić – mówi po namyśle – Pierścionek zaręczynowy jest jedyny w swoim rodzaju.
Tik-tak, tik-tak…
- Chyba wolę kolczyki.
- ?
- Zaręczynowe.
- Głupia krowa! – Teraz dziadek wzburzył się na dobre – Zakolczykowana głupia krowa!
- Dziadek mnie obraża!
- A ty zmyślasz Bóg wie co. W głowie Ci się poprzewracało. Zachowujesz się jak... jak… jak blondynka!!
- Blondynką to będę na ślubie. Hmm, a może rudą? Teraz na czasie.
- I będziesz wyglądać jak ta wiewiórka?? Po moim trupie! – uniósł się dziadek wymachując laską.
- A dziadkowi to co? Do grobu śpieszno?
- Nie pozwalam! Kategorycznie nie-poz-wa-lam!
- Teraz co druga ma nie swoje włosy.
- Era peruk już za nami!
- Średniowiecze także… Poza tym ja o farbie… Dziadku – zaczynam łagodnie - Żyjemy w XXI wieku. Długie warkocze, proste i skromne suknie ślubne - przeżytek! Dziś do ślubu to nawet w mini i bez welonu. A chlebem i solą już też nie witają. Do kościoła czy Pałacu Ślubów – (to zaakcentowałam) - nie jedzie się saniami, ani wozem drabiniastym, lecz limuzyną.
Dziadek milczy, więc kontynuuję.
- Dawniej wręczano kwiatki z ogródka, a teraz wino… ze sklepu. Całodobowego dziadku! Dzisiejsze sklepy otwarte są non stop. Wyobrażasz to sobie? 24 godziny na dobę. Nawet jak wódki weselnej zabraknie, to można skoczyć (samochodem, a nie na jednej nodze). Zresztą, ostatnio słyszałam, że i bez alkoholu dobra zabawa. Bezalkoholowo na weselu. Tak to się teraz robi. Słuchasz mnie w ogóle dziadziu?
- …
- Halo! Żyjesz??
- Tak, tak. Wpadłem w zamyślenie.
„A chlebem i solą już też nie witają” – powiedział dziadek, a w oku zakręciła mu się łza…- Co za czasów dożyłem…
- Nowoczesnych dziadku! Trzeba iść z postępem.
- W mini i bez welonu, ale „z postępem” - jęknął - Welon to czystość!
- A seks to przyjemność.
- Czysta prawda… - uśmiechnął się pod nosem (tak, żebym nie widziała)
- A widzi dziadek…
- No, ależ dziecko drogie, wszystko w swoim czasie.
- Dziecko?
- Powinnaś już mieć swoje!
- „Wszystko w swoim czasie”.
- Więc kiedy? Zimą? Posag już czeka. Jałówka dorodna…
- Niech już mnie dziadek nie zasypuje pytaniami, proszę…
Dziadek (jakby) nie dosłyszał. Ciągnie dalej:
- Bo u nas to wszyscy w lutym. I Twoja babcia i ja…
- Tak, tak dziadku, ale współczesna tradycja to latem.
- Parzyć się w taki upał?
- Spokojna głowa. Teraz są klimy.
- Jakie znów kliny?
- Klimatyzacje.
- Cóż za czort?
- Eh dziadku… Teraz każda sala…
- Sala??? I po to Ci matka dom malowała? A świętej pamięci babunia ręcznych ozdób naszykowała? Taakie piękne kwiatki…
Obrusy Ci dała. I wszystko po to, żebyś brała ślub w jakiejś SALI?? Jeść na obcym stole. Jakbyś domu własnego nie miała?
- Jeszcze Ci nie mówiłam dziadku, ale…
- Ale??
- W sumie to nie ma się czym chwalić…
- Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni! – mów do rzeczy ma siódma wnuczko!
- Nie mieszkam z rodzicami.
- Wyrzekli się Cię?
- Nie… Wynajmuję mieszkanie. Od dwóch lat mieszkam z chłopakiem.
- Cóż to za kulega?
- Nie dziadku, z CHŁOPAKIEM…
- No przecież nie z dziewczyną… Nie musisz tak krzyczeć, SŁYSZĘ JESZCZE! – huknął na cały dom.
- No dobrze dziadku. Powiem Ci w sekrecie. Tylko nikomu nie mów! Bo to nic jeszcze pewnego. Planujemy się pobrać.
- Nareszcie! Więc o co tyle zachodu! No w końcu – ucieszył się dziadek, a jego szczęście nie miało końca.- Jak ma na imię ów kawaler?
- Jamal.
- Ja co????????
- …i jest Afroamerykaninem.
(- Kim?)
- …Poznałam go w sieci.
- Rybeńko! Złapał cię w sieci??
- Nie złapał, tylko mnie ujął…
- W pasie?
- W NECIE!
- Co za „niet”?
- Niet, niet, dziadku…
- Ruski murzyn! Koniec świata!
- Nic dziadek nie kapuje!
- Kapusiem nie jestem!
- Nic dziadku nie rozumiesz.
- Rozumiem. Rozumiem że… że „kropla miłości znaczy więcej, niż ocean rozumu”… Choć nadal nie rozumiem… Wszystkiego najlepszego na swojej drodze życia wnusiu!
- Nowej dziadziu, nowej!!
Jaki ślub? Odpowiedź jest oczywista – TAKI, JAKI NAM ODPOWIADA, pod warunkiem, że będzie to ślub w którymś z zamków czy pałaców, których zbiedniali albo „biznesowo zorientowani” właściciele postanowili udostępniać swoje rezydencje na cele urządzania tam uroczystości ślubnych.
Drodzy Państwo, czy myślicie, że taka impreza jest tylko dla wybranych, do których nie macie szczęścia należeć? Nic bardziej mylnego. Po pierwsze, pewnie nawet nie zadaliście sobie trudu, żeby sprawdzić warunki finansowe oferowane przez organizatorów? Obawiam się, że mam rację. Po drugie, nie warto zaczynać wspólnego życia, nowego rozdziału w swoim życiu od założenia, że „jesteśmy gorsi” albo nie „należymy do tej grupy wybranych”.
Proszę wziąć kilka głębszych oddechów, następnie napełnić kieliszek winem i czytać dalej.
Zorganizujcie ślub i wesele tak, żebyście to WY je zapamiętali jako jedno z najpiękniejszych wydarzeń w swoim życiu, nie robicie tego dla swoich rodziców, ciotek czy plotkarskich „przyjaciółek” i zazdrosnych „przyjaciół”.
MUSICIE mieć coś oryginalnego i zorganizowanego profesjonalnie.
Ślub nie w jakimś nowoczesnym kościele o tandetnej architekturze autorstwa kogoś z „rozdętym ego”, ale bez odrobiny wiary w Boga – ale w pięknej kaplicy przypałacowej/zamkowej albo w kościele pamiętającym czasy, kiedy tacy geniusze jak J.S. Bach uważali się za rzemieślników, a nie artystów.
A jakie zdjęcia „pamiątkowe” można zrobić w takiej scenerii? Tylko, szanowne panny młode, jedna uwaga, do takich wnętrz nie pasują te suknie „bez ramiączek” – poza tym zawsze mi się wydaje, że taka panna młoda większą część uroczystości poświęca na myślenie o tym, czy ta suknia jej się zsunie w dół, czy nie (zwłaszcza, czy ma to nastąpić w najmniej odpowiednim momencie uroczystości). Proszę pamiętać, że do takich „wnętrz z klimatem” pasują stroje w stylu bohaterek Jane Austen. Tak, tak, to poza tym ostatnio „trendy” – wystarczy sprawdzić, ile ostatnio filmów nakręcono o bohaterkach z jej epoki. Forma i styl ma ogromne znaczenie. Jeśli się z tym nie zgadzacie, to trudno, pozostaje Wam jedynie wynajęcie sali w hotelu czy restauracji, czyli taka polska „średnio/szara” rzeczywistość, działanie „pod wpływem tłumu” i bez podkreślenia swojej indywidualności. A KAŻDY Z WAS, Drodzy Państwo, jest indywidualnością i tak powinien o sobie myśleć. Bez względu, czy jest ekspedientką, studentką zaoczną, doktorantką czy „córką bogatych rodziców”.
W historycznych wnętrzach nawet skromniejsze stroje (czytaj: tańsze) wyglądają lepiej niż na tle wnętrz typu „aluminium i szkło z odrobiną plastiku”.
Mówi się, że większość Polaków jest chłopskiego pochodzenia, ja w to nie wierzę, uważam, że większość ma szlacheckie korzenie i z kulturą szlachecką się utożsamia, nieważne, czy jest to szlachta drobna czy średnia (do magnaterii się nie odwołuję, bo jakoś za nią nie przepadam). Dlatego, nawet, jeśli na co dzień mieszkacie „w bloku” (miejmy nadzieję, że jest to okres tymczasowy), to z okazji ślubu możemy (a nawet powinniśmy) się odwołać do podstaw – czyli kultury „dworkowej”.
A jak mowa o „kulturze dworku”, czy dworu, to nie może być tak, że tańce na weselu rozpoczną się innym tańcem niż polonez. Tak, wiem, ale to nie jest żaden powód do chwały, że obecnie wielu ludzi nie uznaje umiejętności tańca poloneza za tę umiejętność, którą wypada posiadać. Powiem więcej, może nie warto organizować stylowego wesela, jeśli nie macie czasu i ochoty na kilka lekcji tańca przed tą imprezą – no bo jak wyobrażacie sobie „pierwszy taniec młodej pary”? Zwłaszcza, że to się odbywa na oczach wszystkich gości? Naprawdę warto się nad tym zastanowić.
Odnośnie tańców – to pomimo mojego powyższego entuzjazmu, proszę pamiętać, że wśród Waszych gości mogą być tacy, którzy nie cierpią wesel, tańców a na Państwa weselu pojawili się tylko dlatego, że taki był obowiązek rodzinny i towarzyski. Taka jest prawda. I co prawda pisałam, że wesele jest dla Państwa, to proszę okazać miłosierdzie i zorganizować tym „innym” (którzy są pewnie w większości na wielu weselach) jakieś atrakcyjne spędzanie czasu – na przykład w zimie jakiś kulig, w inne pory roku – polowania (w tym na motyle), rejsy żaglówką po jeziorze, spacer po lesie, itp. (wszystko oczywiście pod profesjonalnym i dyskretnym nadzorem). Podstawowa zasada – żadnych stałych miejsc przy stole dla gości, tylko „szwedzki bufet”. Goście będą Wam wdzięczni, że nie są „przywiązani” do jakichś natrętnych czy nudnych gości przy stole. I mogą im się wymknąć pod pretekstem oglądania rezydencji. Pamiętacie Państwo film „Cztery Wesela i Pogrzeb”? Nie do końca to miałam na myśli, ale „mniej więcej”. Tam problemem (nie jedynym oczywiście) było zakwaterowanie gości – musieli być rozwożeni do okolicznych hoteli/moteli. Zawsze lepiej by było, gdyby wszystkich gości udało się zakwaterować „na miejscu”, na tyle blisko, że „rozbawieni” goście mogliby się przejść do swojego miejsca noclegowego, zresztą może być i tak, że gość tak nie cierpi wesel, że z ulgą uda się do swego pokoju już po wstępnym toaście, po to, żeby sobie poczytać. Bezpieczny powrót w stanie „rozbawienia” ułatwia odpowiednie oświetlenie terenu – pochodnie, świece (cóż za nastrój, i pewnie niezbyt wiele to kosztuje) – droga powinna być wytyczona jak najdalej od zbiorników wodnych, należy zawsze zachowywać wymogi bezpieczeństwa. Gościowi mogłoby przyjść na myśl, żeby się „ochłodzić” wodą i nieszczęście blisko.
Proszę też pamiętać, żeby robić dużo zdjęć z imprezy i żeby był przynajmniej jeden „profesjonalny” fotograf – po to, żeby po latach można było oglądać „sztywne zdjęcia”, „zdjęcia z zabytkowych wnętrz”(oby tylko te zdjęcia nie były za bardzo pożółkłe). Nikt wtedy nie będzie pamiętał smaku tego bigosu, czy tortu. Nikt nie będzie się już przejmował, że wujek Zdzisiek się obraził za brak zaproszenia. Te zdjęcia to jakby przemiana części Waszego życia – dwóch, czy trzech dni w wielkie święto i sztukę. Ale powtarzam Wam, Drodzy Państwo, na to zasługujecie. Będę szczera do bólu – może już nigdy w życiu nie będziecie mieli takiej okazji.
Sprawdźcie oferty w Internecie, jest ich mnóstwo.