Z przyjemnością informujemy, że konkurs „Zostań Redaktorem portalu terazslub.pl” został rozstrzygnięty.
W okresie od 10 listopada do 10 grudnia 2010 do udziału w konkursie zgłoszonych zostało aż 36 artykułów o tematyce ślubno-weselnej, które spełniały wymogi opisane w regulaminie.
Konkursowe teksty zostały poddane pod ocenę członków Redakcji portalu TerazSlub.pl oraz wzięły udział w plebiscycie internautów, w wyniku którego oddanych zostało 1 981 głosów.
Jury oceniało artykuły między innymi pod kątem oryginalności wybranego tematu, ciekawego stylu pisarskiego i umiejętności zainteresowania czytelnika tytułem i tematem.
Ze względu na bardzo wysoki poziom zgłoszonych prac Jury zdecydowało o przyznaniu nagrody ex aequo i wyróżnieniu aż 6 artykułów.
Nagrodę główną w postaci tytułu Redaktora portalu TerazSlub.pl oraz umowy od dzieło na stworzenie serii artykułów o tematyce ślubnej otrzymują:
Pani Dorota Bełtkiewicz, autorka artykułu: Czym pachnie małżeństwo?
Pani Natalia Krawczyk, autorka artykułu: Ślub w plenerze- czy to możliwe?
Doceniając świetny styl i pomysłowość literacką postanowiliśmy wyróżnić 6 uczestniczek konkursu, publikując ich teksty w sekcji profesjonalnych artykułów portalu TerazSlub.pl
Aleksandra Blonkowska, za artykuł: Stylowe inspiracje: cztery pory roku.
Anna Jabłońska, za artykuł: Skoro Bóg mieszka wszędzie, ślub wezmę w... urzędzie?
Katarzyna Cudzich-Budniak, za artykuł: Moje wielkie … żydowskie wesele?
Anna Kokot, za artykuł: Pamiątki dla gości
Anna Czajkowska, za artykuł: Świadkowie czy starostowie?
Joanna Milewska, za artykuł: Postaw się a zastaw się - ale nie na angielskim weselu
Serdecznie gratulujemy zwycięzcom i wyróżnionym autorom, dziękując wszystkim za udział w konkursie.
Redakcja Teraz Ślub
Słodki narzeczony równie słodkim mężulkiem? – jak zmienia się nasz ukochany po ślubie.
Minęły fajerwerki związane ze ślubem i weselem. Pogoda dopisała, goście wyjechali bardzo zadowoleni, w ogóle wszystko pięknie się udało. Nadeszła szara rzeczywistość i trzeba zacząć żyć zwykłym, małżeńskim życiem. Czy jednak będzie ono tak kolorowo wyglądało, jak wówczas, gdy byliście narzeczeństwem? Jak może zmienić się nasz kochany Skarb po ślubie? Oto jeden ze scenariuszy, który jednak trzeba potraktować z przymrużeniem oka.
1 miesiąc po ślubie
Dopiero miesiąc funkcjonujecie jako mąż i żona. Czujesz się doskonale, bo Twój mężuś codziennie podsuwa Ci przepyszne śniadanko do łóżka. I nie składa się ono jedynie z jajek i chleba. Pewnego ranka małżonek przygotował samodzielnie francuskie croissanty, innym razem przyrządził omlety. Nie ma dnia, byś nie usłyszała, jak wspaniałą i piękną jesteś kobietą. Mężulek słodzi Ci na każdym kroku.
Właściwie nic nie stoi na przeszkodzie, abyś otworzyła własną kwiaciarnię. Towar do niej miałabyś zapewniony przez swoje Kochanie, które to każdego dnia obsypuje Cię różnymi gatunkami roślin. Jesteś także bardzo usatysfakcjonowana tym, jak Twój Kotek dba o porządek w waszym wspólnym gniazdku. Brudne naczynia natychmiast myje, a nieświeże ubrania nie tylko wrzuca do kosza z ubraniami do prania, ale też nastawia pralkę, gdy uzbiera się ich odpowiednia ilość. Masz też dużo czasu dla siebie, gdyż po powrocie z pracy czeka na Ciebie obiadek, często niezwykle wykwintny, którego przygotowanie jest nierzadko skomplikowane. Współmałżonek codziennie studiuje książkę kucharską tylko po to, by Ciebie czymś zaskoczyć i byś nie narzekała, że jakaś potrawa już Ci się znudziła. Jeśli natomiast chodzi o miłosne uniesienia to masz ich pod dostatkiem. Kochacie się mniej więcej trzy razy na dzień.
Jednym słowem – jest po prostu bajkowo. Oby tak dalej!
Rok po ślubie
Właśnie minął rok od chwili, kiedy powiedzieliście sobie „TAK”. Hucznie świętowaliście tę rocznicę w gronie rodzinnym. Twój mąż od rana w dzień Waszej rocznicy był dla Ciebie niezwykle miły i obdarowywał Cię prezentami. Na drugi dzień wszystko wróciło do normy.
Śniadanko do łóżka nie zostało przyniesione, bo od jakiegoś czasu tradycję tę mąż Twój kultywuje jedynie w niektóre weekendy. Miłymi słowami jesteś przez mężulka obdarzana jedynie wtedy, gdy gdzieś wychodzicie i jesteś odświętnie ubrana. Zapomniał o Twoich urodzinach, które obchodzisz w listopadzie, więc ostatnie kwiaty od niego dostałaś w marcu, przy okazji Dnia Kobiet. Z porządkiem też jest nienajlepiej, ale przynajmniej brudne skarpetki i bieliznę wrzuca do kosza w łazience, a w weekend zawsze zmywa naczynia po posiłkach. Również codziennie po śniadaniu Twój mężuś myje po sobie szklankę i talerzyk. Seks uprawiacie raz w tygodniu. Nadal w tej sferze jest w Was mnóstwo namiętności.
Nie jest źle, ale mogłoby być lepiej!
10 lat od ślubu
To już dekada, odkąd przysięgaliście sobie miłość i wierność. Jak co roku zaprosiliście gości na swój jubileusz. Mąż dopiero po tym, jak jego bratowa zadzwoniła, by spytać o której dokładnie zaczyna się impreza przypomniał sobie, że to TEN dzień. W drodze z pracy kupił różę. Kolejnego dnia wróciła szara rzeczywistość. Nie mogłaś liczyć na to, że poranny posiłek skonsumujesz w łóżku no chyba, że zrobiłabyś go sobie sama. Inicjatywa w tej kwestii ze strony męża już dawno się skończyła. Teraz masz przyjemność zjeść ciepłe bułeczki w pościeli, kiedy mąż coś zbroi i się na niego gniewasz. O tym, że jesteś cudowną żoną usłyszałaś dopiero po tym, jak zgodziłaś się, by małżonek zaprosił kumpli na mecz. Z planów otwarcia kwiaciarni zrezygnowałaś już kilka lat temu, odkąd Twój mąż podczas kolacji ze znajomymi wyraził pogląd, że kupowanie kwiatów to wyrzucanie pieniędzy, bo i tak zaraz zwiędną. Skarpetki lądują tuż przy koszu na brudne ubrania, a klapa od muszli klozetowej nie powraca do pozycji poziomej po tym, jak mąż wyjdzie z toalety. Obiadki robicie na zmianę co tydzień, tyle, że zupka w proszku i fasolka po bretońsku ze słoika dzień w dzień mogą się trochę znudzić. Na igraszki miłosne albo nie macie ochoty albo czasu. Średnio uprawiacie seks co pół miesiąca.
Nie jest ciekawie, ale daje się wytrzymać!
20 lat i więcej po ślubie
W pewnym momencie Twój mąż przestał liczyć lata, które spędziliście razem. Ty jednak prowadzisz dokładną statystykę i wciąż liczysz na to, że może tym razem będzie pamiętał o Waszej rocznicy. Wymyśliłaś więc, że będziesz robiła mu aluzje na jakiś czas przed tym dniem. Niestety, gdy nadchodzi dzień rocznicy mąż przeważnie i tak zapomina. Wracasz myślami do chwil z początku Waszej wspólnej drogi. Teraz też masz śniadanko do łóżka jeśli można nim nazwać okruszki, jakie zostały po ostatnim seansie filmowym spędzonym w sypialni. Komplementy? A tak, mąż powiedział, że nikt mu dokładniej nie uprasuje koszuli niż Ty. Kwiatki, jakie dostałaś miały być przeznaczone dla jego szefowej, ale w ostatniej chwili stwierdził, że to dla niej zbyt skromny bukiet. Idąc do kuchni poślizgnęłaś się na bananie, a pół dnia zajęło Ci zeskrobywanie gumy ze stołu. Obiadek przygotowany przez męża jadłaś jakieś 7 lat, ale nie wspominasz go dobrze – rewolucje żołądkowe, jakie wtedy miałaś uniemożliwiły Ci to. Na seks możesz liczyć, ale najwyżej co pół roku.
Porażka na całej linii, i po co mi to było;)
Niezadowolona ciocia, której przypadło przy stole miejsce obok byłego męża czy kuzynka, którą zaprosiliśmy na wesele bez osoby towarzyszącej, choć ma narzeczonego – to tylko niektóre z gaf, jakie możemy popełnić przygotowując weselną uroczystość. By uniknąć wszelkich niezręczności i towarzyskich wpadek, powinniśmy dokładnie przemyśleć przebieg całej uroczystości i zbadać relacje pomiędzy poszczególnymi członkami obu rodzin pary młodej. Nawet gdyby miało to nas kosztować kilka siwych włosów i nieprzespanych nocy przy filiżance mocnej kawy. Ostrożność i rozwaga uchroni nas przed towarzyskimi wpadkami podczas ślubu i samego wesela.
Wiemy z podszeptów babci, że kuzyn nie zamierza wybrać się na nasze wesele? Woli w tym czasie obejrzeć w telewizji mecz czy pograć na playstation ze starymi kumplami z podstawówki? Nie popełniajmy tego błędu, by w ogóle nie zapraszać go na uroczystość, gdyż nawet gdyby on nie odczuł tego w kategorii afrontu, jego rodzice – a nasze wujostwo, mogą się na nas nieco obrazić. Tak więc wysyłamy mu zaproszenie, a on jeśli nie chce spędzić kilku godzin na naszym weselu i radośnie tupać na parkiecie, powinien nas o tym wcześniej uprzedzić. Nie wypada także zapraszać na wesele kuzynostwa w sposób dość wyrywkowy, czyli na przykład zapraszamy jedną kuzynkę, a już jej siostrę nie, choć to także nasza bliska rodzina. Pomijając już animozje, które nieuchronnie pojawią się pomiędzy siostrami, nie wywrzemy swoim niegrzecznym zachowaniem pozytywnego wrażenia także na ich rodzicach. Starajmy się więc w miarę możliwości zapraszać wszystkich kuzynów z danej rodziny – chyba, że akurat od wielu lat nie utrzymujemy z nimi kontaktów. Warto jednak zastanowić się czy aby ślub nie jest tym wydarzeniem, które mogłoby na nowo ocieplić nasze wzajemne relacje i pomóc nawiązać nici przyjaźni.
Dość problematyczne mogą także okazać się wizytówki z nazwiskami osób, pieczołowicie ułożone na weselnym stole i wskazujące gościom, jakie miejsca powinni zająć. Ta szlachetna metoda mająca w pierwotnym założeniu pomóc w towarzyskim łączeniu ze sobą obu rodzin młodej pary, w praktyce rzadko kończy się sukcesem. Na ogół niektórzy z gości dyskretnie zamieniają się miejscami i zmieniają ułożenie bilecików z imionami, dość nieumiejętnie kryjąc przy tym niezadowolenie. Na poznanie się obu rodzin nowożeńców przyjdzie jeszcze czas – na przykład przy okazji innych uroczystości, takich jak chrzest czy komunia. Ceremonia ślubu jest zbyt ważnym wydarzeniem, by skazywać nasze ciocie czy wujków na towarzystwo obcych im ludzi, którzy odbiorą im apetyt. Pozwólmy więc gościom zająć przy stole dowolnie przez nich wybrane miejsca – wówczas nie będą mieli pretensji, że siedzieli w mało atrakcyjnej strefie, tyłem do parkietu tanecznego.
Wielką niezręcznością, którą niestety popełnia wiele młodych par - jest zaproszenie na wesele byłych narzeczonych. Poza nielicznymi wyjątkami, kiedy to wypracowaliśmy sobie bardzo dobre stosunki towarzyskie z naszymi „eks”, ściąganie na uroczystość ślubu naszych dawnych miłości na ogół kończy się katastrofą. Nadmiar procentów w kieliszku wyzwala w ludziach źle pojętą szczerość i wzmaga chęć do dyskusji, które mogą zakończyć się awanturą, a czasami nawet w skrajnych wypadkach regularną bijatyką. By się przed tym uchronić, starajmy się ograniczyć udział takich osób w naszym weselu. Jeśli jednak są one wciąż dla nas ważne, wiele im zawdzięczamy i rzeczywiście jesteśmy pewni, że zachowywać się będą poprawnie, starajmy się zbyt wylewnie nie okazywać im zainteresowania, by nie wzbudzić niepotrzebnej zazdrości u naszego nowiutkiego męża czy żony. Nie sadzajmy też tych osób zbyt blisko naszego boku, bo może nie być to mile widziane przez naszego świeżo poślubionego towarzysza życia. Po co ma przez całe wesele zezować w tym kierunku i krzywić z niezadowolenia usta?
Pomimo weselnego zmęczenia i sporej dawki stresu, powinniśmy także pamiętać o zbudowaniu pozytywnej atmosfery wśród naszych gości. Drogie, wystawne dekoracje stołu i modny lokal z wyszukanym menu – te elementy mogą nam w tym pomóc, ale nie zastąpią serdeczności i troski, jakimi musimy otoczyć naszych gości. Podczas wesela warto więc znaleźć choć kilka minut, by porozmawiać z każdym z nich i podziękować za przybycie. Poczują się dzięki temu ważni i docenieni. Tym samym nie wolno nam faworyzować jednej rodziny kosztem drugiej, bawić się tylko z wybranymi koleżankami, a inne uparcie ignorować.
Gdy już zajmiemy się troskliwie naszymi gośćmi i dopieścimy ich wrażliwe ego, okazać się może, że weselną uroczystość próbuje zepsuć nam leniwa orkiestra muzyczna. Nie tylko fałszuje, ale również robi długie przerwy między piosenkami i proponuje gościom do zabawy mało taneczne utwory. Atmosfera na parkiecie wyraźnie siada, niezadowoleni goście zaczynają nas obgadywać. Co robić? Porozmawiać z muzykami, poprosić o „żywsze” utwory, a przede wszystkim starać się wcześniej dokładnie sprawdzić repertuar i zwyczaje danej kapeli weselnej – poczytać o niej opinie na forum internetowym czy popytać znajomych, którzy już ją słyszeli na żywo.
A co zrobić, gdy mimo wszystko popełnimy jakąś weselną gafę? Zatuszujmy ją uśmiechem, bo przecież w przyszłości stanowić będzie zabawny fragment historii rodzinnej, którą opowiadać będziemy wnukom.
Dzisiejsza technologia umożliwia nam wirtualny dostęp do najbardziej egzotycznych zakątków świata, kusząc cyprysami na dworskich alejach, złotym piaskiem plaż, czy antycznymi kolumnami zabytkowych pałaców. Coraz liczniejsze też powstają portale specjalizujące się w organizowaniu ślubów za granicą, które biorą na siebie wszystkie formalności i starają się przekonać młodą parę, jakoby te bajkowe miejsca były na wyciągnięcie ręki. Po dodaniu do siebie kilku cyfr natomiast... okazuje się, że często jest tak naprawdę! Budżet wydany na organizację pełnej przepychu ceremonii w dużym polskim mieście może wystarczyć na podobną uroczystość w wakacyjnej scenerii. No, może przy pewnej redukcji liczby gości. Tak czy inaczej – wybór należy do was, a jeśli w marzeniach przenosicie się zawsze daleko od domu, to teraz możecie zastanowić się nad ich realizacją.
Przyjrzyjmy się więc bliżej internetowym witrynom pełnym bajkowych obrazków. Cóż mają one do zaoferowania? Na pewno coś dla tych, którzy ciągle szukają. Coś dla tych, którzy czują potrzebę oryginalności, a swój ślub pragną przeżyć jako wielką wyprawę w nieznane, w dosłownym tych słów znaczeniu. Coś dla tych, którzy z uporem obierają nowe, nieznane ścieżki. Dokąd zaś prowadzą wszystkie przysłowiowe drogi? Tak tak, jesteście na właściwym tropie. Obowiązkowo pojawiającym się punktem na mapach kreślonych przez specjalistyczne portale są Włochy.
Romantyczne kanały Wenecji, majestatyczne Wieczne Miasto, ciągnąca się niemal w nieskończoność Riwiera usiana malowniczymi miejscowościami... Jednym słowem - jest w czym wybierać! Zaczynacie się zastanawiać? Rzut okiem na te piękne krajobrazy oraz połączone z nimi atrakcje jeszcze nic nie kosztuje, tymczasem do zaintrygowanych kierujemy kilka zdań o tym, jakie folklorystyczne smaczki pociąga za sobą organizacja tradycyjnego włoskiego wesela!
Jesteście niepoprawnymi romantykami i lubicie przenosić się w fantazjach do średniowiecznych realiów? Na południu Italii praktykowany jest jeszcze zwyczaj porywania panny młodej przez jej ukochanego. Nawiązuje on do wybiegu, stosowanego niegdyś przez rodziny nowożeńców ze względów ekonomicznych – bojąc się ogromnych wydatków, jakie pochłania odpowiednio przeprowadzone wesele, układały one „porwanie” dziewczyny, która zostając przy tym oczywiście pozbawiona cnoty, musiała być wydana za swojego kawalera w pośpiechu i bez zbędnej oprawy. Czyż nie byłoby ekscytujące przeżyć takie uprowadzenie przez własnego narzeczonego? Dodatkowo podsuwa nam ono pretekst do spędzenia przedślubnej nocy sam na sam, być może w jakiejś odpowiednio dobranej, odludnej scenerii...
Kto ceni piękno szczegółu oraz wierzy w możliwość zaklęcia wspomnienia w drobiazgu, ten nie oprze się urokowi bombonierek – uroczych pamiątek, obowiązkowo wręczanych wszystkim uczestnikom ceremonii. Ich forma i wykonanie zależą jedynie od pomysłowości młodej pary, najczęściej są to małe, ozdobne przedmioty wykonane z porcelany, kryształu, srebra, bądź suszonych kwiatów, przy czym dowolność jest tutaj naprawdę wielka. Ważne, by spełniały one swą podstawową funkcję, czyli mieściły w sobie confetti – maleńkie cukiereczki zrobione z migdałów zatopionych w cukrowej polewie. Liczba cukierków różni się w zależności od regionu, jest ona jednak zawsze nieparzysta (1,3,5,7), a ich kolor to koniecznie biel. To chyba miłe mieć świadomość, że każdy z bliskich cząstkę naszego szczęścia w postaci tej drobnej słodyczy zabierze ze sobą do domu!
Dołączmy jeszcze do tego wszystkiego czynnik klimatyczny – łatwo sprawdzić, iż w Italii średnie usłonecznienie, czyli liczba godzin słonecznych w roku, jest o dobre kilkaset wyższa niż w Polsce. Ze znacznie więc większym prawdopodobieństwem trafimy tutaj na aurę sprzyjającą głębokim dekoltom, szpilkom z odkrytymi palcami i gładkim fryzurom, które - jak powszechnie wiadomo - źle reagują na obecność wilgoci w powietrzu. Co natomiast mają zrobić osoby, przekonane o prześladującym je pechu do tego stopnia, że nawet w takim miejscu, gdzie deszcz pojawia się tylko jeden dzień w roku, spodziewają się, że przypadnie on właśnie dokładnie na datę ich ślubu? Otóż nawet one mogą przestać się martwić – we Włoszech, jako w bodajże jedynym ze znanych mi krajów, deszcz w dniu ceremonii jest wróżbą przyszłego szczęścia dla nowożeńców! Przytacza się przy tej okazji powiedzenie, że „mokra panna młoda to szczęśliwa panna młoda”.
Jeżeli zaczynacie już czuć, że włoski ślub jest tym czymś, co mogłoby wam odpowiadać, pozostaje jeszcze do ustalenia rodzaj imprezy, jaką chcielibyście wydać. Aby pobudzić waszą wyobraźnię w tej kwestii, dodam tylko, że możliwości rozciągają się od wzorowanych na historii Romea i Julii kameralnych i cichych zaślubinach w małym, romantycznym kościółku, po wycenioną na 5 milionów funtów ceremonię zorganizowaną na liguryjskiej Riwierze przez piłkarską gwiazdę Manchesteru Wayna Rooney'a.
Ruszajcie więc do ataku na kuszące setkami ofert portale, wybierajcie, przebierajcie, negocjujcie, pamiętając przy tym koniecznie, że często spełnienie marzeń zależy tylko od nas. Zacznijcie też koniecznie trenować już teraz wymowę sakramentalnego „Sì”!
Mimo, że przygotowania do tak ważnego wydarzenia w naszym życiu, jakim jest ślub, trwają miesiącami, do ostatniej chwili staramy się dopiąć wszystko na ostatni guzik. Kwiaty, napoje, kosmetyczka… i nagle oszołomieni lądujemy przed ołtarzem. A gdyby tak wszelkie przygotowania zakończyć na dwa dni przed, a ostatni dzień naszego narzeczeństwa uczcić w sposób szczególny, bez zakupów, porządków, formalności i stresu?
Plan jest prosty: listę rzeczy do zrobienia zamykamy w czwartek wieczorem, a w piątek skupiamy się już tylko na sobie i na naszym partnerze rzecz jasna.
Scenografia: bez zbędnych akcesoriów
Aby należycie zrelaksować się przed ślubem, postarajmy się - przynajmniej na kilka godzin - zapomnieć o telefonie. W dzisiejszych czasach może to być trudne, ale przecież dzień wcześniej możemy uprzedzić znajomych i rodzinę, że będziemy nieuchwytni i żeby się o nas nie niepokojono. Aż dziw, jaką moc może mieć taki prosty przekaz, bez zbędnych uników i wybiegów.
Warto zrezygnować także z innych mediów, takich jak Internet czy telewizja. W nasz egoistyczny piątek wystarczy nam tylko romantyczna muzyka i ewentualnie - w zależności od tego jakie mamy plany - dobry film. Nawet chwilowe odcięcie się od akcesoriów dzisiejszej cywilizacji, naprawdę pozwala odetchnąć i skupić się tylko na sobie. I jeszcze jedno: żadnych gości – w najbliższych dniach będziemy mieli ich aż nadto.
Akt I: poranek
Zasada jest jedna: śpimy, do której chcemy. Człowiek naprawdę rzadko może sobie na taką beztroskę pozwolić, więc właśnie w ten wyjątkowy sposób możemy rozpocząć ostatni dzień naszego narzeczeństwa.
Czy rozbudzamy się leniwie, czy za pośrednictwem aromatycznej kawy podanej do łóżka, czy też miłosnymi igraszkami, zależy już tylko od nas. Najważniejsze, abyśmy robili to, na co mamy ochotę. Najbliższa doba będzie nieco pracowita, więc nie żałujmy sobie.
Akt II: popołudnie
Oczywiście gotowanie i zmywanie nie wchodzi w grę. To dzień relaksu, długich rozmów (wersja dla panów: pełnego zrozumienia milczenia), rozpieszczania siebie i partnera. Możemy wyjść do ulubionej restauracji, możemy zamówić coś do domu, od kuchni trzymajmy się jednak z daleka.
Po obiedzie zadbajmy o relaks ciał. Osoby lubiące rozrywkę poza domem, mogą udać się do SPA na kąpiel i masaż. Domatorzy bez problemu zorganizują podobne atrakcje w domu: wanna z pianą, płatki róż i oliwka do ciała (zakupiona dzień wcześniej, gdyż w nasz wyjątkowy piątek szerokim łukiem omijamy także sklepy, szczególnie supermarkety) zdziałają cuda. Można uraczyć się także lampką wina czy szampana, tu jednak istnieje pewne ograniczenie, gdyż, aby następnego dnia być w formie, musimy się ograniczyć tylko do symbolicznych bąbelków.
Akt III: wieczór
Romantyczna kolacja jest obowiązkowa. Zadbajmy o lekkie menu, aby nocą nie męczyły nas dolegliwości ze strony układu pokarmowego. Koniecznie zróbmy dla siebie coś miłego. Może będzie to wieczorny spacer po starym mieście? A może romantyczny film w kinie? Może po prostu leniuchowanie z książką w domu? Dziki seks na plaży? Pamiętajmy o jednym: w tym dniu nic i nikt nie może nas ograniczać w naszej pomysłowości. Jednocześnie nie czujmy presji, że musimy robić coś wyjątkowego. Jeśli mamy ochotę cały dzień chodzić w szlafroku i jeść w łóżku pomarańcze, po prostu tak zróbmy.
Świetnym pomysłem będzie także wspólne oglądanie zdjęć z wcześniejszych etapów znajomości, a tym samym prześledzenie historii naszej miłości – czy to nie piękne zamknięcie okresu narzeczeństwa?
Jeśli macie na to ochotę, możecie złożyć sobie wieczorem swoją własną przysięgę na nowy okres życia, słowami jakie płyną prosto z waszych serc. Taka, co prawda nieprawomocna, przysięga złożona na spacerze w blasku księżyca, w miejscu pierwszego spotkania czy po prostu w łóżku w piżamach, dla wielu par znaczy więcej niż oficjalne formuły.
Dalsza część wieczoru zależy już tylko od potrzeb i wyobraźni danej pary: czy będą to miłosne igraszki, czy długa rozmowa, czy też milczenie w objęciach – ważne, aby spędzić ten czas razem.
Epilog
Idealnie byłoby, gdyby udało nam się spokojnie zasnąć, jednak często – z powodu emocji – jest to niemożliwe. Zwykle zdarza się to oczywiście paniom, panowie bowiem posiadają tajemniczą umiejętność zasypiania kamiennym snem zawsze i wszędzie. Nie pozwólmy na to, aby brak snu był powodem naszego stresu. Po to między innymi relaksowaliśmy się całą poprzednią dobę, aby nasz organizm był w formie jak najdłużej. Samo leżenie w łóżku także regeneruje, możemy ewentualnie zaparzyć sobie filiżankę melisy i poczytać książkę. Sen przyjdzie sam. A gdy następnego dnia otworzymy oczy, z pewnością będziemy gotowi na to, co przyniesie nam nowy dzień, przez wielu uważany za najpiękniejszy dzień w życiu.
To miało być perfekcyjnie zorganizowane wesele – według wcześniej obmyślonego scenariusza. Nie było miejsca na wpadki czy błędy. Przy ołtarzu miała stać prześliczna panna moda i przystojny, nieco wystraszony pan młody. Miały być nieśmiałe spojrzenia, tekst przysięgi wyszeptany drżącym głosem i nałożenie sobie obrączek. Potem wyjście z kościoła, długa kolejka gości weselnych składających życzenia i powitanie chlebem oraz solą w drzwiach sali weselnej. Trochę śmiechu, łez wzruszenia i przekomarzania się, a potem pan młody miał chwycić na ręce swoją żonę. Niestety, gdy to zrobił, naraz goście usłyszeli dźwięk gwałtownie dartego materiału. Suknia ślubna straciła kawałek koronki, a pan młody poczuł, że jego zbyt mocno dopasowane spodnie pękły w jakimś niepokojącym, nieodpowiednim miejscu. Nastąpił nerwowy moment, na twarzach pary młodej pojawił się popłoch i nieme pytania: „Co zrobić?”, „Kto ma igłę i nitkę?”.
By zapobiec takiemu rozwojowi wydarzeń, wystarczy wcześniej przygotować się na taką ewentualność. A oto porady, jak tego dokonać:
Rozmiar ma znaczenie
Większość kobiet biegających po salonach i wypożyczalniach sukien ślubnych pamięta ten niezwykły, magiczny moment, gdy dostrzegają na wieszaku wyśnioną sukienkę i czują, że muszą ją kupić. Ta albo żadna. Idealnie skrojona, w odpowiednim kolorze. Po prostu cudowna. Potem przymierzają ją z wypiekami na policzkach, stają szczęśliwe oraz podniecone z emocji przed lustrem i … zamierają z przerażenia. Wymarzona sukienka nie pasuje! Gorset nie daje się zasznurować, materiał zbyt mocno opina się na biodrach, a zamek ukryty gdzieś z boku sukni ani myśli dać się wygodnie zapiąć. Konsultantka w salonie zwykle proponuje wówczas delikatnie większy rozmiar kreacji, ale niejedna przyszła panna młoda ani myśli korzystać z tej propozycji. Obiecuje sobie, że do czasu wesela schudnie, gotowa jest nawet pić tylko przegotowaną wodę i jeść suchy chleb, byle tylko wcisnąć się w mniejszy rozmiar. I rzeczywiście, choć czasami tak zmotywowana dziewczyna osiąga wymarzoną wagę i może wcisnąć się w mniejszy rozmiar, powinna pamiętać, że w wyborze wymarzonej sukni nie należy spoglądać wyłącznie na rozmiar, ale oceniać jak kreacja układa się na ciele. Nikt na weselu nie będzie przecież oglądał metki z rozmiarem sukienki. Goście oceniać będą co najwyżej ogólne wrażenie i krój stroju panny młodej. Warto więc dobrać tak sukienkę, by była wygodna, dość funkcjonalna i pozwalająca na pewną swobodę ruchów, umożliwiającą choćby tańczenie. Wybór odpowiedniego rozmiaru to także większa pewność, że strój niespodziewanie nie pęknie czy nie rozpruje się w szwach. Ta sama zasada dotyczy także panów młodych, dla których największą weselną torturą byłoby siedzenie przy suto zastawionym stole w spodniach zbyt ciasnych w pasie czy pękniętych w kroku.
Apteczka weselnej pomocy
W ferworze weselnych przygotowań, połączonych z wyborem najlepszego fotografa i kamerzysty, nie można zapomnieć o przygotowaniu tak zwanej „Apteczki weselnej pomocy”. Rolę apteczki może spełniać papierowe pudełko, koszyczek z przykrywką, kosmetyczka z zamkiem czy damska torebka. Opiekę nad tym przedmiotem należy powierzyć zaufanej przyjaciółce lub świadkowej. W apteczce znaleźć się muszą takie przybory, jak nożyczki, nici (i to nie tylko czarne i białe) – najlepiej, by było to miniaturowe pudełeczko z kilkoma próbkami kolorów, kilka igieł, naparstek, guziki – między innymi zapasowe do garnituru pana młodego, agrafki, dodatkowe spinki do włosów dla pani młodej i plastry opatrunkowe. Taka bogato zaopatrzona „apteczka” pomoże uratować nastrój niejednej panny młodej, która naderwie koronkowe wykończenie ślubnej sukienki, przydepnie tren czy rozerwie zamek w swojej wymarzonej kreacji. Z kolei agrafka przydać się może panu młodemu, który zatracił się w pląsach weselnych do tego stopnia, że zgubił w nieznanych bliżej okolicznościach guzik od spodni.
Ubrania do zmieniania
Na niektóre krawieckie dolegliwości weselnych ubrań nie pomoże jednak duet igły z nitką. Nie warto łapać uciekających oczek w ślubnych pończoszkach panny młodej, lepiej by miała ona ze sobą dodatkową parę. Pan młody może także mieć w zapasie inną koszulę, jeśli spodziewa się, że na parkiecie weselnym odkryje w sobie roztańczonego Johna Travoltę z filmu „Gorączka sobotniej nocy”. Panna młoda musi także zabrać ze sobą na wesele drugą parę butów – to na wypadek, gdyby naderwany pasek od atłasowych bucików nie dał się przyszyć. Dodatkowe, a przede wszystkim wygodne obuwie to także gwarancja, że panna młoda zdoła przetańczyć własne wesele bez uciążliwej asysty miliona bąbli i odparzeń na stopach.
Młoda para uzbrojona w przybornik z igłą i nitką na czele, nie musi się już obawiać nagłych krawieckich wpadek: odpadających perełek, rozprucia naszytych na suknię koralików, poszarpanego tiulu czy dziurawych skarpetek szczęśliwego nowożeńca. Oczywiście pod warunkiem, że pan młody nie zacznie testować wytrzymałości swojego garnituru czy rozciągliwości sukni świeżo poślubionej żony, próbując akrobatycznych skłonów, przysiadów, a także starając się wykonać szpagat. Takie figury powinny być zarezerwowane wyłącznie na zajęcia w bezpiecznych wnętrzach sali gimnastycznej.
Dzisiejsze Pary Młode wszystko oddałby za błysk zazdrości w oczach ciotek, koleżanek i sąsiadek. Ową zazdrość wywoływać ma nic innego jak przepych, luksus i spełnienie wszelkich zachcianek gości; nawet takich, o których ci nie śnili. Dlatego weselne przyjęcia wyemigrowały z wiejskich remiz na salony.
Stąd właśnie zastąpienie drewnianego dancefloor’u parkietem czy niewyobrażalnie śliską marmurową posadzką, na której łatwiej o złamanie obcasa i zwichnięcie kostki niż na swojskiej podłodze zbitej naprędce przez ojca i sąsiadów Panny Młodej. Skoro mowa o tańcach to i muzyczna oprawa też jakby inna. Zamiast kapeli, która bawi towarzystwo i gra hity ze zdartej płyty, takiej której członkowie wyśpiewują zagraniczne przeboje w jakże dobrze znanym języku: polish - english na przyjęciach weselnych spotykamy wystylizowane bandy, których członkowie lepiej czytają nuty niż litery, grają wspaniałe i przeboje z wyższej półki. Nowym zjawiskiem weselnego muzyka jest DJ i wodzirej w jednej osobie, który muzykę puszcza z bezdusznego komputera i pląsając między parami w śmiesznej czapce udaje bardziej zabawnego niż jest. Czy taki obraz nowomodnych tanecznych uciech na pewno spowoduje, że ciotkom szczęki opadną? A owszem! Szkoda tylko, że gości sztucznie usztywnią, bo jak tu skakać swobodnie w obcasach po śliskim marmurze czy najzwyczajniej w świecie pofałszować razem z orkiestrą? Co gorsza najnormalniej w świecie w sali balowej nie wypada niezdarnie wymachiwać nogami i oddać się tańcom pod hasłem dwa na jeden, tutaj wypadałoby walca zatańczyć, a nie każdy umie więc taki wujek, któremu muzyka w tańcu nie przeszkadza siedzi i je. A co je? – to już inna kwestia.
Skończyły się czasy gdzie na obiedzie królował rosół i schabowy, teraz dworki, pałacyki i zajazdy serwują jak to na bankiecie weselnym przystoi: aperitif, zimną zakąskę ewentualnie ciepłą, zupę, danie zasadnicze i deser. Wszystko niby pięknie bo jeden posiłek ale jaki konkretny, no właśnie i tu rodzi się problem bo trudniejszy do skonsumowania. Wersja pierwsza wymaga łyżki, widelca i wyższa szkoła jazdy zaczyna się przy nożu, druga opcja to istny horror dla przeciętnego zjadacza chleba, bo jak tu się połapać w tych wszystkich nożach, nożykach, widelcach, widelczykach, łyżkach, łyżeczkach i kieliszkach w kilku rozmiarach. I to przerażenie w oczach i pytanie cisnące się na usta: gdzie standardowy kieliszek na „setkę”?! Oczywiście jedna ciotka z drugą zbaranieją jak na przystawkę dostaną tartinkę z łososiem, ale najeść się nie najedzą a swoje o weselu i tak powiedzą, bo przecież specjalnie obiadu nie gotowały, żeby na weselu więcej zjeść a tu takie niewiadomo co...
O ileż bardziej smakowałby frykasy przyrządzane wspólnie tuż przed weselem jak to było w zwyczaju przy remizowych przyjęciach. Kiedyś zabawa zaczynała się w sobotę przed weselem, inauguracją było świniobicie a później czekać tylko na ucieranie ciast i ubijanie 80 białek w jednej misce. Krojenie składników do sałatek i plotkowanie damskiej części rodziny jednoczyły zwaśnione przed weselem ciotki. Takie przygotowania trwały tydzień a finałem było wesele, gdzie serwowano dania proste, ale jakże smaczne w swej prostocie. No i oczywiście najlepszy bimberek pędzony w miejscowej destylarni. Tak zastawione stoły uginały się od strawy i napitku, a każdy gość chętnie mówił po całym zajściu „ i ja tam byłem miód i wino piłem”. Wszystko to dawało gościom poczucie współtworzenia przyjęcia, teraz cały ciężar przygotowań spada na wyspecjalizowane konsultantki, które wożą Młodą Parę na degustacje dań i wysyłają miliony maili z propozycjami bukietów, serwetek, wykałaczek i wzorów na porcelanę. Biedna Pani Młoda siedzi przed komputerem i przegląda te oferty sama, bo oczywiście Narzeczony raczej zainteresowany „babskimi sprawami” nie jest. A ona martwi się, paznokcie zjada (kosmetyczka się napracuje) żeby wszystko było idealne, wyszukane, wyrafinowane i dopięte na ostatni guzik. Teoretycznie pozbawiona jest zmartwień o to czy ciasto wyrośnie a mięso będzie rozpływało się w ustach; bo to spoczywa na głowie wyspecjalizowanej kucharki z dworu pod topolami, czy innymi drzewami, ale za to ma milion innych, które wcale mniejsze nie są, a kto wie może i większe. Wiadomo przecież, że im bardziej się staramy osiągnąć stan idealny tym większe szanse na wpadkę. Im bardziej tort przypomina oddane i zakochane łabędzie tym szanse na to, że odpadnie im głowa, złamie się szyja proporcjonalnie rosną. Podobnie z wystrojem sali, kiedyś były to balony pompowane w przeddzień wesela podczas suto zakrapianej zabawy w dekoratorów, łańcuchy z bibuły i kolorowe serpentyny a goście jakoś tańczyli pod tym gronem kolorowych balonów nad środkiem parkietu. Dziś wynajmuje się cały sztab ludzi od dekoracji: auta, sali, domów Państwa Młodych i kościoła, przybytki te odziewane są w jedwabie, muśliny i świeże kwiaty, które po wszystkim są zwijane pakowane i pędzą na inne wesele.
Wszystko to nie jest apelem czy petycją „O powrót wesel do remiz”, ale wołaniem o to by Młodzi dobrze bawili się przed weselem, w jego trakcie i po. Niech nie zrywają zaręczyn z powodu różnych zdań co do koloru dekoracji, a swobodne zachowanie gości i nieuniknione wpadki przekują w dowody na udane wesele.
O tym jak zdobyć mężczyznę w dniu dzisiejszym piszą nawet gazety codzienne. Nie trzeba sięgać po specjalne poradniki, wszak porady jak usidlić płeć męską krzyczą z magazynów mniej i bardziej ekskluzywnych.
Zatem co tu dużo mówić, kiedy wszystko lub prawie wszystko zostało powiedziane. Warto może udać się w podróż w czasie i zajrzeć na XIX-wieczne salony, gdzie dokładano wszelkich starań, aby panny na wydaniu olśniewały swą urodą i strojem.
Tak więc, aby zawrócić w głowie najlepszej partii kupowano bohaterce balu trzy lub więcej sukni o odpowiednim kroju i kolorze, co wiązało się nieodzownie z zasobnością portfela rodziców. Rodziny dysponujące mniejszą gotówką ratowały się przeróbkami sukni, które często przekazywano ze starszej siostry na młodszą, a w domach o jeszcze skromniejszych zasobach nawet z matki na córki. Oczywiście panna nie była gotowa jeżeli nie posiadała jeszcze kilku par rękawiczek, balowych karnetów i wachlarza, za którym skryć mogła rozognione wrażeniami policzki.
Aby podążyć za modą można było zaglądać do wydawanych wówczas czasopism lub podglądać innych. Szczególną uznaniem cieszyły się powracające z zagranicznych wojaży damy z wyższych sfer. Do najznakomitszych kąsków należały nowinki rodem z Paryża.
Aby suknia prezentowała się jak najlepiej sylwetkę poprawiano wkładając gorset. Ten ostatni miał pannie poprawić wygląd pleców, utrzymując je w pionie; piersi, które miały zostać uwypuklone, a kibić wcięta niczym talia osy. Lekarze patrzyli na te praktyki z przerażeniem, ale polowanie na męża rządziło się swoimi prawami i bicie na alarm ze strony medyków na nic się zdało.
Oczywiście każdy medal ma dwie strony i byłoby niesprawiedliwe sądzić, że tylko z powodu męskich spojrzeń damy zakładały gorsety. Prawda stara jak świat jest taka, że kobiety stroiły się bardziej dla drugich kobiet aniżeli mężczyzn. Próżność i chęć bycia najszczuplejszą brały górę.
Innym dziwnym nieco z perspektywy czasu wynalazkiem były krynoliny, o których po kątach i przed snem marzyły młode dziewczęta, zaś nauczone praktyką starsze kobiety przeklinały pod nosem i na głos w domowych pieleszach. Wadą krynolin była ich niepraktyczność, która utrudniała poruszanie. Z czasem krynolina została zastąpiona tiurniurą, której zadaniem było wypchnięcie kobiecych pośladków do wręcz nienaturalnych rozmiarów. Kiedy dziś kobiety wypychają swoje pośladki silikonem, tiurniura wydaje się o wiele przydatniejsza.
Przykro to mówić, ale o ile o suknie dbano jako tako, o to co znajdowało się pod nią już nie bardzo. Nie było niczym dziwnym, że kobiety – nawet największe damy posiadające tuziny drogich kreacji – nie przywiązywały większej wagi do czystej i porządnej bielizny. Radość bierze, że dziś rzecz ta ma się znacznie lepiej.
Znacznie bardziej aniżeli o bieliznę dbano o ręce i twarz, chroniąc je zwłaszcza przed promieniami słonecznymi, wszak panowie nie brali sobie za żonę opalonej wieśniaczki, ale panienkę o nieskazitelnej porcelanowej cerze. Nieszczęściu w postaci ciemniejszej karnacji można było zapobiec smarując na noc opaloną skórę maślanką. W razie krost można się było poratować dwiema lub więcej zimnymi żabami uprzednio w oliwie obsmażonymi, którymi następnie wyprysk smarować kazano.
Nic nie zmienia się na przestrzeni wieków jeżeli chodzi o włosy. Były i są nadal jedną z głównych kobiecych ozdób, które wówczas zwracały nader szczególną uwagę zalotników. Męską wyobraźnię można było podsycić wydatnym biustem, albowiem dama płaska jak deska nie uchodziła za seksowną oraz odkrytymi ramionami, na co pozwalały tylko stroje wieczorowe.
To co charakterystyczne dla mężczyzn niezależnie od czasu i przestrzeni to fakt, że bardziej na urodę kandydatki na żonę aniżeli na jej intelekt zwracają uwagę. Może jedyną pociechą jest fakt, że w XIX stuleciu wszystkie kobiety reprezentowały mniej więcej taki sam poziom, dlatego nie dzielono ich na mądre i głupie.
Wypadałoby w tym miejscu napisać słów kilka o płci przeciwnej, ale rzecz wymaga głębszego potraktowania dlatego stanie się przedmiotem kolejnego artykułu.
Bibliografia:
Lisek A., Miłość, kobieta i małżeństwo w XIX wieku, Warszawa 2009
Ślub i wesele są próbą praktyczności i mądrości dla przyszłego małżeństwa. To pierwsza wspólna i jak daleko poważna inwestycja w życiu, którą planujemy i realizujemy wspólnie z naszym partnerem, z naszą partnerką. Okres przygotowań do dnia zaślubin trwa krócej lub dłużej, choć tak naprawdę to namiastka tego, jak w przyszłym – małżeńskim już – życiu, wraz z naszą „drugą połówką”, będziemy budować dom, rodzinę i wspólne interesy.
Młoda Para ceremonię ślubno-weselną przygotowuje nie tylko po to, by zaproszonym gościom i im samym ten dzień jako wyjątkowo piękny zapadł na długo w pamięci. Ślub, a przede wszystkim wesele organizujemy, gdyż w tak wyjątkowym dniu chcemy, aby najbliżsi byli z nami i – choć boimy się lub po prostu wstydzimy się do tego przyznać – pragniemy otrzymać albo konkretne prezenty, albo konkretną gotówkę.
Warto byśmy uświadomili sobie powyższą myśl, zanim roześlemy zaproszenia rodzinie i znajomym. Dlaczego? Aby już w zaproszeniach poinformować naszych gości nie tylko o ślubie, ale też o sposobie, w jaki planujemy wejść w małżeńskie życie. Nie jest to tradycją w naszej kulturze, co uważam za wielki błąd i główną przyczynę syndromu tygodnia po ślubie, kiedy uświadamiamy sobie, że dziesięciu żelazek nie potrzebujemy, z ekspresami do kawy możemy otworzyć średniej wielkości kawiarnię, a i tyle mikrofalówek jest nam zbędnych. Chyba że myślimy o fastfoodzie. Najprawdopodbniej jednak o fastfoodzie nie myślimy. Dlatego zastanówmy się i odpowiedzialnie podejmijmy decyzję, co do proponowanego przeze mnie sposobu zarobienia na własnym weselu.
Moja propozycja sporządzenia „listy prezentów” przez większość osób, które o to pytałam, przyjęta była w sposób niechętny i nieufny. A… „bo to takie niesmaczne”, a… „bo w rodzinie nikt tak nie zrobił”, a… „bo znajomi pomyślą, że jesteśmy dufni”. Bzdura. Bzdura! Jeszcze raz: Bzdura! Na własnej skórze – gdyż pomysł ten zrealizowaliśmy wspólnie z mężem – mogę potwierdzić, że i my wyszliśmy z tego zadowoleni, a i nasi goście byli szczęśliwi. Pamiętajmy, że dla zaproszonych osób na naszą uroczystość – sprawienie nam praktycznego i pożytecznego prezentu stanowi nie lada dylemat i dość trudną łamigłówkę. Więc dlaczego by nie zaryzykować i jednak nie ułatwić im rozwiązania tej zagadki?
Wspólnie planujemy ślub. Ale to, co po ślubie, powinniśmy mieć już w zarysach również zaplanowane. Podejmujemy decyzję nie na wspólną randkę, ale decyzję na wspólnie spędzone życie. Życie szczęśliwe i mądrze przeżyte. Mądrze, więc i ekonomiczne. Wobec powyższego – czego we wspólnym życiu będziemy potrzebować?
1. Konkretnej sumy pieniędzy, bo zbieramy na samochód, na mieszkanie lub dom, a może na noc poślubną w najdroższym hotelu świata. Możliwości studnia niezgłębiona.
2. Konkretnych przedmiotów, rzeczy, sprzętów, by urządzić nasze gniazdko. Nazbierałoby się tego ze sto.
3. I pieniędzy, i prezentów.
To trzy schematy, które każdy dobrze zna i o których każdy doskonale wie. Uszczęśliwmy więc naszych gości i uszanujmy ich czas, podając im konkretne prośby o sposób obdarowania nas w tym wyjątkowym dniu. Do każdego zaproszenia dopiszmy – nie wstydząc się – na co zbieramy pieniądze lub o liście prezentów, która jest w posiadaniu konkretnej osoby. Inwencja twórcza, a więc jak o tym poinformujemy gości, leży w naszych sercach i rozumach. Jeśli uważamy za niegrzeczne pisanie o takich sprawach w zaproszeniu, to wyślijmy e-maile lub porozsyłajmy smsy.
Jak zorganizować „listę prezentów”?
Siadamy, odprężamy się i wspólnie analizujemy nasze potrzeby na najbliższe i nieco dalsze życie we dwoje. Przed zorganizowaniem takiej listy, dobrze gdybyśmy uświadomili sobie, iż czas poświęcony na nią będzie dla nas bardzo korzystny. Otrzymamy to, czego chcemy. Ale otrzymamy też to, co rzeczywiście jest nam potrzebne. Co na takiej liście możemy wypisać? Podanie przedmiotów i sprzętów zbyt drogich, by mogły stanowić prezent od jednej czy dwu osób, byłoby nie tylko nietaktem, ale i głupotą. Samochodu czy zabudowy kuchni nikt nam (raczej) nie sprezentuje. Podchodzimy do sprawy realnie oraz z szacunkiem do zaproszonych osób. Wypisujemy przedmioty te droższe i te zupełnie tanie, aby każdy z gości mógł ze swojej kieszeni sprawić nam pożyteczną przyjemność. Informujemy, iż sporządzona przez nas „lista prezentów” znajduje się u zaufanej osoby, do której podajemy możliwości kontaktu. Dostępu do listy po zatwierdzeniu jej, osobiście mieć nie powinniśmy. Nasi goście, pomimo że kupią nam coś, co nas nie zaskoczy, to chcieliby jednak pozostać w pewnym stopniu anonimowi i tajemniczy. Niech pozostanie niespodzianką to, kto zrealizował nam naszą potrzebę z „listy prezentów”.
Propozycja „listy prezentów” wśród mojej i męża rodziny oraz wśród naszych wspólnych znajomych przyjęta została bardzo pozytywnie. I choć większość „ankietowanych” podchodziła sceptycznie, to jednak ci, którzy posmakowali tego pomysłu na moim i męża weselu, postanowili zrealizować to w swoich ślubnych planach.
Niezaprzeczalnie możemy zarobić i bez „listy prezentów” – sprzedając te żelazka, te ekspresy do kawy i te mikrofalówki. Albo umieścić na strychu i w przyszłości zapisać w spadku dzieciom.
Decydujemy się na ślub. Wyjdzie nam ta decyzja na korzyść, albo pójdzie nam w pięty. Wybór należy do nas.
Jak wesele, to zabawa!
Przyjęcie weselne ma być huczne i udane! Nie chodzi tylko o to, żeby było smacznie, ale żeby się „działo”, dlatego dozwolone są wszelkie tańce, hulanki, swawole. Nikt nie ma prawa utknąć za stołem z łokciami opartymi o jego brzeg oraz głową zatopioną w dłoniach i do tego ze znużoną miną. Pojęcie nudy powinno przestać istnieć, chociaż na ten jeden, wyjątkowy wieczór. To oczywiste, ale nie takie proste do wykonania. Goście bywają nieśmiali i oporni, głos wokalistki z zespołu nierzadko przypomina marcowe miauczenie kota, co powoduje, że ludzie uciekają z sali, a na dodatek wodzirej nie do końca wie, co robi?
Żeby dobrze się bawić potrzeba kilku niezbędnych składników, które należy ze sobą połączyć i wymieszać, co w efekcie zagwarantuje nam powodzenie wesela.
Składniki dobrej zabawy (wbrew pozorom abstrahujemy tu od strony kulinarnej)
Do przygotowania udanego przyjęcia weselnego potrzebujemy:
• Szampańskiego nastroju – gdy stres i emocje towarzyszące składaniu przysięgi ślubnej już miną, pora się wyluzować. Dotyczy to zarówno Nowożeńców, jak i gości. Nie chodzi jednak o to, by zasiadając za stołem weselnym z miejsca sięgać po alkohol. Jeżeli już ktoś musi dodać sobie animuszu, to proszę bardzo, ale z umiarem i rozwagą, by następnego dnia nie musieć się za siebie wstydzić. Państwu Młodym jednak nie polecamy wysokoprocentowych trunków. Rozładujmy emocje rozmową, żartami, śmiechem, tańcem i zabawą.
• Doborowego towarzystwa – załóżmy, że wszyscy zaproszeni przez Was goście do niego należą, z tym, że jedni są bardziej rozrywkowi a inni mniej, dlatego trzeba ich ośmielić. Czasami pośród rodziny i znajomych są prawdziwe brylanty, które swoim tanecznym, muzycznym, bądź kabaretowym talentem potrafią obezwładnić biesiadników. Gdy atmosfera robi się drętwa, pomoc osławionego wujka Panny Młodej, czy też najlepszego i najdowcipniejszego kolegi Pana Młodego wydaje się być nieoceniona. Wykorzystajmy zatem ich potencjał – pozwólmy, by rozbawili towarzystwo dowcipem, skeczem lub w inny, zaskakujący sposób.
• Wpadającej w ucho muzyki – do wyboru mamy zespół albo DJ-a. W tym wypadku decyzja musi być przemyślana, bo dobra muzyka to podstawa sukcesu. Najlepiej będzie przeanalizować listę gości pod kątem średniej wieku. Jeżeli w wyniku nieskomplikowanych działań arytmetycznych okaże się, że przeważa młodzież, to można pokusić się o DJ-a. Jeśli zaś więcej jest osób starszych, to lepiej sprawdzi się zespół (ale nawet on nie pomoże, gdy wesele opanują właściciele sztucznego uzębienia!). To oczywiście nie jest regułą, ponieważ ciotki, wujkowie czy dziadkowie mogą równie dobrze bawić się przy dźwiękach płynących znad konsolety, co młodsze pokolenie. Warunek jest jednak taki, że muzyka musi być urozmaicona, dopasowana do różnych gustów. Tak samo jest zresztą w przypadku zespołów muzycznych grających na weselu. Jeśli orkiestra będzie raczyła nas tylko i wyłączne piosenkami na nutę disco polo, to niektórzy mogą się zbuntować i zasiąść za stołem na większą część wieczoru. Tego nie chcemy. Podejmując decyzję koniecznie musimy przesłuchać kandydatów i przejrzeć ich repertuar. W przypadku zespołów jest to podwójnie ważne, ponieważ wokalista/-ka nie może kaleczyć uszu gości i naszych własnych, a muzyka ma być grana na żywo, a nie z playbacku.
• Wodzireja bądź, jak kto woli, starosty weselnego z pomysłem – jeśli zdecydujemy się na orkiestrę, to w zasadzie problem mamy z głowy, bo jej członkowie przeważnie biorą na siebie zadanie rozbawienia gości, ale jeśli ktoś ma życzenie, to oczywiście jedno nie wyklucza drugiego. W sytuacji, gdy na przyjęciu będzie grał DJ, dobrze jest, by towarzyszył mu wodzirej, ponieważ jedna osoba może po prostu nie ogarnąć całego towarzystwa. Zadaniem wodzireja jest koordynowanie imprezy, poderwanie ludzi do zabawy, zachęcenie ich do brania udziału w tańcach oraz konkursach - zatem pomysłowość musi być jego nadrzędną cechą.
• Miejsca do zabawy – wybór sali weselnej jest istotny. Wszystko jedno czy będzie to remiza czy restauracja, ważne by pomieścili się w niej wszyscy zaproszeni goście, ale nie stłoczeni jak sardynki w puszce lecz swobodnie. Odpowiednia przestrzeń, eleganckie, zadbane, klimatyzowane wnętrze, to jest to, czego nam trzeba. Pamiętajmy też, że dobrej zabawie nie służy rozdzielanie parkietu i muzykantów od sali biesiadnej.
• Wspaniałej atmosfery – w stworzeniu jej pomagają wszystkie poprzednie elementy, jak również wspomniane zabawy czy konkursy prowadzone właśnie przez naszego starostę weselnego. Pomagają one w przełamywaniu lodów pomiędzy uczestnikami wesela, pozwalają im się poznać i rozluźnić. Arsenał zabaw weselnych jest naprawdę spory. Dzięki nim przyjęcie zyskuje na atrakcyjności.
Wykonanie
Wszystkie wymienione składniki należy ze sobą połączyć, wymieszać, przyprawić odrobiną dobrego humoru i okrasić wyśmienitym jadłem. Tak przygotowane przyjęcie weselne powinno każdemu przypaść do gustu. Oczywiście nie każdy element można odpowiednio wcześniej przyszykować, tak jak da się to zrobić w przypadku zespołu czy wodzireja, ale nie należy się tym martwić. Wszystko na pewno świetnie się uda. Ważne jest pozytywne nastawienie!
Dobrej Zabawy!
Emocje po wymarzonych zaręczynach opadają, radosna informacja po świecie rozesłana, róże w bukiecie zaczynają więdnąć i… myśli ogarnia ślepa panika przed ogromem przygotowań. Od czego zacząć? Od uzbrojenia się w anielską cierpliwość i zniesienia limitu na karcie telefonicznej.
Przygotowania przedślubne kojarzą się przede wszystkim z nerwową atmosferą, ciągłą bieganiną, „dobrymi radami” serdecznie uradowanych cioć, zapasem melisy w szufladzie i zimną konfrontacją osobistego pomysłu na wymarzone wesele z rzeczywistością. Miesiące dzielące zaręczyny i dzień ślubu wielu z nas spędziłoby najchętniej w komorze hibernacyjnej. Tego niestety zrobić się nie da. Można jednak podjąć próbę zapanowania nad szałem przygotowań i ujarzmić je. Czym? Po pierwsze starym i sprawdzonym sposobem – magicznym kalendarzykiem-terminarze. Po drugie rozdzieleniem obowiązków na osoby, którym możemy zaufać. Po trzecie, chyba najtrudniejsze, wypracowaniem dystansu do pewnych spraw
i umiejętnością kompromisu.
Planowanie w czasie
Najważniejszą datą, jaką umieścimy w przedślubnym kalendarium, będzie oczywiście wybrany przez nas dzień ślubu. Biorąc pod uwagę ilość czasu, jaki pozostał, zastanówmy się nad istotnymi sprawami przedślubnymi. Kolejnym krokiem będzie rozdzielenie spraw na te, które należy wykonać „im szybciej, tym lepiej” oraz na te, które da się odłożyć na później. Proporcja nie powinna rozkładać się pół na pół, wręcz przeciwnie – planujmy tak, aby druga grupa była znacznie szczuplejsza od pierwszej. Bo przecież złoto z obrączek nie zetrze się w kilka miesięcy, noga raczej nie urośnie przez pół roku, a na tydzień przed ślubem nie będziemy nagle spraszać wszystkich znajomych z facebook’a. Dobry plan gwarantuje wygospodarowanie odpowiedniej ilości czasu na każdą ze spraw przedślubnych, dzięki czemu możemy uniknąć niepotrzebnego stresu i nieprzemyślanych decyzji.
Nieocenieni pomocnicy
Po skatalogowaniu przedślubnych załatwień okazuje się, że spraw jest dużo więcej niż przypuszczaliśmy. Po wnikliwej analizie okazuje się coś jeszcze – nie wszystkie są na tyle istotne, żebyśmy musieli sami o niego zabiegać. Oczywiście istnieją perfekcyjnie zorganizowane pary, które naiwnie wierzą w natychmiastową moc kreacyjną swoich decyzji – dekoracja sali weselnej w kolorze starego złota z domieszką pastelowego amarantu! bezapelacyjnie! – po kilku próbach znalezienia firmy wykonawczej stwierdzają, że może jednak: a)inna kolorystyka? b)ktoś (rodzina/znajomi/znajomi znajomych) może coś doradzić lub polecić? A może zacząć właśnie od tego, kto co może polecić, na czym się zna, w czym może pomóc? Oczywiście nie chodzi o odbieranie sobie przyjemności „ostatniego zdania”
w podejmowaniu decyzji, ale o przemyślane i rozsądne planowanie. Gwarantuję, że wciągnięcie najbliższych osób w wir przygotowań przyniesie korzyści jednej i drugiej stronie – narzeczeni będą mieć więcej czasu dla siebie, a osoby zaangażowane będą czuły się ważne i docenione. Poproście rodziny o przeprowadzenie wywiadów środowiskowych w sprawie sal weselnych/firm cateringowych itp., przyjaciółki niech zajmują się nowymi trendami w modzie ślubnej, propozycjami bukietów ślubnych, znalezieniem adresów salonów ślubnych w waszej okolicy, przyjaciele niech pomyślą o zabawach, które można zorganizować w trakcie przyjęcia weselnego… Możliwości jest wiele, a im więcej zadań przydzielicie, tym mniej spraw zostanie na waszej głowie. Uwierzcie, że dzień ślubu nie jest dniem weryfikacji waszych zdolności organizacyjnych, ale wielkim świętem waszej miłości dzielonym z najbliższymi.
Kompromis, cierpliwość, kompromis, cierpliwość…
Każda para ma własną wizję ślubu i wesela, którą pragnie zrealizować. Niektóre zawierają nawet bardzo drobiazgowe ustalenia czekające na spełnienie. Niestety rzeczywistość szybko weryfikuje nasze wyobrażenia. Pół królestwa temu, kto zorganizował wesele w 100% zgodnie ze swoim pomysłem. Szczęśliwe i spokojne narzeczeństwo tym parom, które potrafią iść na kompromis w przedślubnych przygotowaniach. Pomyślcie o tych kwestiach, które są dla was najważniejsze i z których nie chcecie zrezygnować. Resztę wstępnie ustalcie według własnego uznania, zostawiając spory margines na manipulacje (wiele spraw wyjdzie w trakcie przygotowań, o wielu można zdecydować po zapoznaniu się z ofertą danej firmy).
I uzbrójcie się w cierpliwość! Z różnymi ludźmi przyjdzie wam współpracować, nie każdy traktuje wasze wesele jak najważniejszy dzień w swoim życiu. Mam na myśli np. szefa kuchni, który za wszelką cenę będzie przekonywał was, że to rosół jest niezastąpionym i najlepszym pierwszym daniem (dla niego najłatwiejszym do przygotowania), mimo że zaplanowaliście inną zupę. Albo krawcową, która będzie upierać się, że w zamówieniu było wyraźnie zapisane, że welon miał mieć długość 40 a nie 80cm. W niektórych kwestiach można i należy (dla własnego komfortu psychicznego) wypracować kompromis, w innych przypadkach należy uzbroić się w anielską cierpliwość. Świat się naprawdę nie zawali, gdy dzień przed weselem dowiecie się, że jednak kuchnia przygotowuje rosół – gościom i tak będzie smakować. Nie pozwólcie, żeby drobiazgi zepsuły wam radość z oczekiwania upragnionej chwili.