Z przyjemnością informujemy, że konkurs „Zostań Redaktorem portalu terazslub.pl” został rozstrzygnięty.
W okresie od 10 listopada do 10 grudnia 2010 do udziału w konkursie zgłoszonych zostało aż 36 artykułów o tematyce ślubno-weselnej, które spełniały wymogi opisane w regulaminie.
Konkursowe teksty zostały poddane pod ocenę członków Redakcji portalu TerazSlub.pl oraz wzięły udział w plebiscycie internautów, w wyniku którego oddanych zostało 1 981 głosów.
Jury oceniało artykuły między innymi pod kątem oryginalności wybranego tematu, ciekawego stylu pisarskiego i umiejętności zainteresowania czytelnika tytułem i tematem.
Ze względu na bardzo wysoki poziom zgłoszonych prac Jury zdecydowało o przyznaniu nagrody ex aequo i wyróżnieniu aż 6 artykułów.
Nagrodę główną w postaci tytułu Redaktora portalu TerazSlub.pl oraz umowy od dzieło na stworzenie serii artykułów o tematyce ślubnej otrzymują:
Pani Dorota Bełtkiewicz, autorka artykułu: Czym pachnie małżeństwo?
Pani Natalia Krawczyk, autorka artykułu: Ślub w plenerze- czy to możliwe?
Doceniając świetny styl i pomysłowość literacką postanowiliśmy wyróżnić 6 uczestniczek konkursu, publikując ich teksty w sekcji profesjonalnych artykułów portalu TerazSlub.pl
Aleksandra Blonkowska, za artykuł: Stylowe inspiracje: cztery pory roku.
Anna Jabłońska, za artykuł: Skoro Bóg mieszka wszędzie, ślub wezmę w... urzędzie?
Katarzyna Cudzich-Budniak, za artykuł: Moje wielkie … żydowskie wesele?
Anna Kokot, za artykuł: Pamiątki dla gości
Anna Czajkowska, za artykuł: Świadkowie czy starostowie?
Joanna Milewska, za artykuł: Postaw się a zastaw się - ale nie na angielskim weselu
Serdecznie gratulujemy zwycięzcom i wyróżnionym autorom, dziękując wszystkim za udział w konkursie.
Redakcja Teraz Ślub
Ślub to jedno z najpiękniejszych, a zarazem najbardziej stresujących wydarzeń w życiu. Do tego stopnia, że przyszli małżonkowie często tracą panowanie nad emocjami, rozumem, a nawet ciałem. Ci, którzy to przeżyli doskonale wiedzą, o czym mowa. Nogi stają się miękkie jak z waty, ręce i inne części ciała zaczynają się pocić, a w głowie totalny mętlik. Przez to na ślubach bywa strasznie, ale i śmiesznie.
Prawdziwie ekstremalna huśtawka uczuciowa rozpoczyna się wraz z nastaniem dnia, w którym kochający się ludzie przypieczętować mają swój los słowami przysięgi małżeńskiej. Młodym towarzyszą wówczas skrajne emocje - od prawdziwej radości, poprzez lekki niepokój, aż do niekontrolowanej paniki. W ich głowach kołata się zaś jedno, podstawowe pytanie: „W co ja się pakuję?”.
Koniec końców oboje decydują się na ten krok. W pełnym rynsztunku, zaopatrzeni w ślubne gadżety typu: kwiaty, butonierki, podwiązki, obrączki i inne - ruszają przed ołtarz. Okazuje się jednak, że droga do niego bywa kręta, pełna niespodzianek i do tego nie wszystko idzie zgodnie z planem.
Droga do ołtarza
Podniecenie i adrenalina buzująca w żyłach sprawiają, że Państwo Młodzi bywają bardzo wyrywni, do tego stopnia, że marsz weselny w ich wykonaniu przypomina sprint. Są też tacy, którzy sparaliżowani strachem stąpają powoli, niczym po kruchym lodzie. Panna Młoda potyka się o własną suknię, a Pan Młody zachowuje niczym słoń w składzie porcelany, trącając ślubne dekoracje. Jako że stres często się udziela, jego wpływowi ulegają nawet drużbowie, którzy zamiast patrzeć pod nogi, nerwowo rozglądają się wokół siebie. Skutkiem takiej nieuwagi bywa przydeptany tren bądź welon, który zamiast zdobić głowę Panny Młodej ląduje na podłodze, co doprowadza ją do wrzenia, a świadczą o tym pojawiające się na jej twarzy wypieki. Mina winowajcy zdradza zaś jego myśli – „ja tylko pociągnął”…
Przysięga małżeńska
Gdy już Młoda Para dotrze przed ołtarz ceremonia zaślubin rozpoczyna się na dobre. Na twarzy Młodego można dostrzec wszystkie kolory tęczy, zdecydowanie jednak przeważa zielony. Stojąca u jego boku kobieta wydaje się być bardziej opanowana, ale to tylko pozory. W jej oczach stoi morze łez. Co gorsza, najtrudniejsze dopiero przed nimi – za chwilę mają wygłosić słowa przysięgi małżeńskiej, które usłyszą wszyscy zebrani na tej uroczystości goście. Oby tylko się nie pomylić, czegoś nie poplątać, powtarzają w myślach jak mantrę. No i niestety – Pan Młody, który jako pierwszy wypowiada słowa przyrzeczenia, nieco się przejęzycza i próbuje pojąć za żonę Annę, zamiast Joanny, co wywołuje uśmiech na twarzach ludzi i jednoczesną konsternację u wybranki serca. Młoda nie pozostaje dłużna, bo gdy przychodzi jej kolej, niby nie chcący, całkiem przypadkiem, tak przez nieuwagę i nadmierny stres składa ukochanemu następującą przysięgę: „ … ślubuję Ci miłość, wierność (…) oraz, że Cię nie dopuszczę aż do śmierci”.
Goście wręcz pieją z zachwytu. Nawet ksiądz z trudem skrywa swój uśmiech. Wszystko to powoduje, że atmosfera się rozluźnia, a wszelkie negatywne emocje znikają. Historia ta wydaje się być niewiarygodna, a jednak jest prawdziwa.
Zaklęte obrączki
Jeżeli już Młoda Para poradzi sobie z przysięgą, to może im się przytrafić nieco inna wpadka. Okazuje się, że czasami problem stanowią obrączki. Nie chodzi o to, że się ich zapomni, co oczywiście też się zdarza, ale o rozmiar, który nagle nie pasuje. Pewien Pan Młody, wkładając obrączkę ślubną na palec swojej wybranki, dokonał straszliwego odkrycia– za duża, o wiele za duża! Nie mógł pojąć dlaczego, przecież jego narzeczona nie schudła ostatnio ani trochę, wprost przeciwnie. Zerknął na księdza przerażonym wzrokiem, ten zaś dawał mu jakieś dziwne sygnały głową, których Młody albo nie zauważał, albo nie rozumiał. Kapłan przekręcał poduszeczkę z obrączkami nie wiadomo po co, pokazywał palcem, nawet coś mówił, ale nic nie docierało do chłopaka, który usilnie starał się dopasować Pannie Młodej swoją własną obrączkę. W końcu poirytowany ksiądz sam wcisnął na jej palec właściwy krążek, po czym go ściągnął i wręczył Młodemu, by ten uczynił swoją powinność. Nareszcie się udało!
Sala widowiskowo - weselna
Gdy już przysięgi zostaną złożone, obrączki pojawią się na palcach, a kapłan pobłogosławi nowo zawarty związek, emocje opadają. Wszelkie popełnione podczas uroczystości ślubnej gafy zdają się być niczym wobec tego, co dopiero ma się wydarzyć.
Na sali weselnej z każdym kolejnym kieliszkiem wypełnionym wysokoprocentową wodą, nastrój robi się coraz bardziej swobodny. Goście zaczynają się bawić, śpiewać, tańczyć. Co rusz komuś zaplami się koszula albo potarga sukienka. Wujek Rysiek tak się zapamiętał w pląsach z ciocią Marysią, że nawet nie zauważył, jak niebezpiecznie blisko innej pary się znalazł. Nie minęła chwila i musiał swoją partnerkę dźwigać z podłogi. W innej części sali kuzyn Michał, dający popis breake dance, wykonał piruet, po czy osunął się na ziemię wprost pod nogi pięknych Pań, które śmiały się do rozpuku.
Podobnych wpadek na ślubie czy weselu jest całe mnóstwo i po prostu nie można ich wykluczyć. Trudno przewidzieć zachowania i reakcje ludzi, a nawet swoje własne. Nie ma się jednak czym przejmować, bo już następnego dnia będziecie się z tego śmiali!
Zamiast ckliwych piosenek i kwiatów: albumy, wycieczki, spa. A jaki Ty masz pomysł na podziękowanie?
Uczucia dla publiczności
Niewiele wysiłku kosztować Was będzie pójście w to, co od lat przyjęte. Wyobraź sobie taki obrazek:
W weselnym zgiełku wyznaczacie spokojniejszą chwilę jeszcze przed oczepinami. Zapraszacie na środek sali zebranych gości. Stajecie przy rodzicach, a zespół wyśpiewuje dobrze znane „Cudownych rodziców mam”. Muzycy zawodzą – trzeba im to oddać. Wy na oczach tłumu zebranych dziękujecie rodzicom głośno za wychowanie, miłość, poczucie bezpieczeństwa, które Wam dali. Posługujecie się wyuczonymi, powtarzanymi przed ceremonią sloganami, albo – jeszcze gorzej – zestresowani czytacie tekst z pogniecionej kartki. Wręczacie kwiaty, przytulacie się. Płaczecie Wy, rodzice. Także niejeden z gości otrze łzę. A potem jeszcze na dobitkę dorzucacie jeszcze prezentację – rzutnik pozwala Wam pokazać rozbawiające gości delikatnie kompromitujące zdjęcia wymieszane z romantycznymi chwilami. I znów wszyscy płaczą…
Nie ckliwości na widoku
Stop. Stop. Stop. To nie obrazek dla Ciebie? Dość masz już takich ckliwych chwil? A może zwyczajnie nie chcesz potęgować stresujących wystąpień w tym szczególnym już i tak nerwowym dniu? Wybierz inną możliwość. Nikt nie każe Ci okazywać uczuć publicznie czy ściskać się z na pokaz z rodzicami. Może wolicie, by ten moment był tylko dla Was? Bez zawodzących muzyków i wpatrującego się w Was tłumu? Jeśli tak – wybierzcie dogodną dla Was chwilę: być może jeszcze przed wyjściem z domu na ceremonię lub przy obiedzie po weselu. To czas, w którym możecie podziękować za to, co dla Was ważne. Ominie Was nieunikniona gula w gardle, która pojawi się, gdy reflektory sprawią, że na Waszym czole pojawi się nerwowy pot. Panny Młode też będą spokojniejsze: nie rozmażą przygotowywanego długo makijażu podczas weselnych wyznań. Komfortowa intymna chwila z bliskimi sprawi, że ten moment naprawdę zapamiętacie na długo i rola rodziców w weselnym zgiełku nie zginie.
Na zdjęciu uchwycone
Gdziekolwiek nie zdecydujecie się podziękować rodzicom, zróbcie to z klasa i oryginalnie. Znudziły się Wam standardowe kosze pełne kwiatów wręczane w ramach podziękowań? Znajdźcie chwilę, by przygotować osobiste niespodzianki dla mamy i taty. Niech to będzie album z Waszymi i ich fotografiami. A może, jeśli nie macie czasu, choćby specjalnie dla nich przygotowane Wasze zdjęcie? Obraz z Waszymi lub ich wizerunkami? Kalendarz z fotkami, który pozostanie z nimi przez cały rok? Na co tylko macie czas i ochotę. Nie kosztuje to więcej niż kwiaty, a – jakby nie był – nie więdnie tak szybko. Ale pewnie czasu jak na lekarstwo w pędzie przygotowań. Wykorzystajcie więc obecność fotografa – zamówcie u nieco specjalną serię zdjęć: z przygotowań – ale nie Waszych, a rodziców: mamę poprawiającą makijaż, czy wybierającą w sklepie weselną sukienkę, tatę nerwowo palącego papierosa tuż przed ceremonią, teściową poprawiającą welon i teścia, który dopija herbatę w zaciszu kuchennym. Ślub widziany z ich perspektywy uwieczniony w specjalnym albumie na pewno ich zaskoczy. Tak ładnie udowodnicie im, jak ważni byli dla Was w tym dniu.
Z humorem
Pamiętacie, co dostaliście z okazji wieczoru panieńskiego czy kawalerskiego? Podziękujcie rodzicom z humorem. Przyda się nowy model wałka dla mamy do strofowania ojca? Tacie brakuje stoperów do uszu, gdy mama się zdenerwuje? Tacie trudno dorzucić mamie „na fryzjera”? Może świnka skarbonka pomoże? Mają duże poczucie humoru? Sprawcie im karykatury – oni jako Młoda Para już nie taka młoda. Albo koszulki z wesołym napisem. Pozwól rodzicom wcielić się w Waszą rolę – podarujcie im chwilę szaleństwa: tacie grę w paintball z kolegami albo jazdę na quadach, a mamie np. degustację czekoladek w fabryce lub wieczór w winiarni na pogaduchach z koleżankami. Sprezentujcie im płytę z przebojami ich młodości, zatankujcie ich auto do pełna albo kupcie bilet kolejowy i namówicie na podróż w nieznane.
Mamo, tato, zrelaksujcie się
Uczestniczą w przygotowaniach nie mniej niż Wy? Biegają, jeżdżą, załatwiają, nigdy nie odmówią pomocy? Niech teraz odpoczną: w spa, na wycieczce, weekendzie za miastem lub na kolacji – poza zgiełkiem, tylko we dwoje. Wasz ślub przypomni im ten ich ważny moment sprzed lat. Popatrzcie na nich nie jak rodziców, ale na parę – taką jak Wasza. Pomóżcie im celebrować na nowo ich, być może trochę zakurzoną, miłość. Zamów bilet do kina lub teatru, stolik w kawiarni, uwolnij od zadań i pozwól cieszyć się chwilą.
Polskie wesele zazwyczaj kojarzy się z zabawą do białego rana i przelewaniem się litrów alkoholu. Czy jednak można wykreślić z poprzedniego zdania ostatnią jego część bez zmiany początkowych wyrazów? Na to pytanie, jak i na większość stawianych, odpowiedź brzmi: to zależy! W tym wypadku – od gości.
Dlaczego bezalkoholowe wesele?
Para młoda, decydując się na to, by na swoim weselu nie mieć ani kropli alkoholu może to zrobić z kilku powodów.
Jedną z najczęstszych przyczyn decydowania się na wesele bez alkoholu jest zdeklarowana abstynencja pary młodej. Taka postawa wobec alkoholu pociąga za sobą chęć, by inni mogli sprawdzić, ile można dzięki temu zyskać. Skoro para młoda nie pije pragnie ona przebywać tylko w towarzystwie osób trzeźwych.
Kolejnym powodem, dla którego wybiera się bezalkoholową zabawę weselną są przesłanki religijne. Wyznawcy pewnych religii, np. świadkowie Jehowy są zdecydowanymi przeciwnikami spożywania napojów wysokoprocentowych, więc na pewno też nie będą tego chcieli czynić podczas wesela.
Ważną kwestią, która przesądza o wybraniu formy wesela bezalkoholowego stanowią względy rodzinne. Jeżeli mamy świadomość, że w naszej rodzinie bądź rodzinie partnera są osoby zmagające się z alkoholizmem (pijące bądź nie) możemy podjąć taką decyzję ze względu na nich.
Inną przyczyną, jaka wpływa na to, że wesele odbędzie się bez alkoholu jest panująca moda. Ciągle wprowadzane są nowe pomysły i trendy jeśli chodzi o zwyczaje związane z weselem, więc nie trudno się dziwić, że i tego typu koncepcja stała się popularna.
Co przemawia przeciw alkoholowi na weselu?
Prawie każdy z nas znalazł się kiedyś pod wpływem alkoholu i wie, jak się wtedy zachowywał (czasami tylko od innych osób). Oczywiście nic się nie wydarzy, jeśli będzie się go używało z umiarem. Niestety, wesele sprzyja jego nadużywaniu, co może rodzić ewentualne bójki czy kłótnie. Takie zdarzenia na pewno zepsują atmosferę i będą dla wszystkich bardzo nieprzyjemne, stąd też zabawa bez alkoholu pomoże tego uniknąć.
Wesele to doskonała okazja do porozmawiania z dawno niewidzianą rodziną i spędzenia ze sobą czasu. Bez alkoholu spotkanie takie przebiegnie milej, więcej się z niego wyniesie, ponieważ nie utracimy trzeźwości umysłu.
Zabawa bez procentów wyeliminuje potrzebę przypominania sobie niektórych wydarzeń tylko i wyłącznie z nakręconego filmu. Co za tym idzie żaden z gości nie będzie narażony na ośmieszenie, jakie byłoby gwarantowane gdyby przesadził z alkoholem i np. zaczął tańczyć na stole pozbawiony koszuli, co miało miejsce na wielu zakrapianych weselach.
Trzeba też powiedzieć o tym, że zabawa na trzeźwo pozwoli wielu żonom spokojnie się bawić, bez uganiania się za swoim podchmielonym mężem czy też pilnowaniem go, by bardziej się nie upił. Rzecz jasna, dotyczy to także mężów mających „rozrywkowe” żony.
Na weselu bezalkoholowym często goście bawią się lepiej, ponieważ więcej tańczą, a mniej siedzą. Wszystko zależy od typu zaproszonych osób.
Trzeba też powiedzieć, że wesele bezalkoholowe obniża koszty, jednakże nie jest to do końca prawdą, bowiem w zastępstwie alkoholu wiele młodych par domawia więcej jedzenia czy też funduje dodatkowe atrakcje.
Wesele bezalkoholowe – nigdy w życiu!
Wesele, na którym nie ma alkoholu może pociągać za sobą niezadowolenie niektórych gości. Mogą oni je wyrażać głośno bądź rozprawiać wśród osób siedzących przy nich, specjalnie tak, by państwo młodzi to słyszeli.
Ponadto, może okazać się, że wesele skończy się szybko, bo zaproszone osoby rozpierzchną się w oka mgnieniu.
Kolejnym problemem wesela bezalkoholowego jest to, iż pomimo, że trunków nie ma na stole zaczną one pojawiać się w innych miejscach, np. na korytarzu przed salą czy na dworze. Przynieść go mogą goście, dla których niewyobrażalne jest bawienie się „na sucho”.
Argumentem przeciw weselu bez promili jest też to, iż goście mogą okazać się mniej skłonni do uczestniczenia w różnych zabawach, słowem może być sztywno.
Toast wznoszony oranżadą, brak „rytualnych” śpiewów weselnych, które traktują o alkoholu może spowodować, iż zatraci się pewną tradycję polskiej zabawy weselnej.
Takie bezalkoholowe wesele z pewnością będzie łamało mentalność Polaków, na co wielu z nich może najzupełniej nie mieć ochoty.
Wyprawianie wesela bez alkoholu
Para młoda, która zdecydowała się na wybór takiej formy zabawy weselnej powinna wiedzieć o kilku podstawowych zasadach. Przede wszystkim powinna ona już w zaproszeniu powiadomić gości, że wesele odbędzie się „na trzeźwo”. Ważne jest także, by zaznaczyć, że jeżeli ktoś nie chce się do tego dostosować i mimo wszystko wniesie alkohol zostanie wyproszony.
Przyszli nowożeńcy muszą też zatroszczyć się o to, by czymś wypełnić gościom całe wesele tak, by zupełnie zapomnieli, że brakuje na nim alkoholu. Najlepszym rozwiązaniem jest zatrudnienie wodzireja, który będzie wciąż ich zabawiał. Zaleca się wybranie osoby, która ma doświadczenie w prowadzeniu wesel bez alkoholu.
To, jak będzie wyglądało wesele jest tylko i wyłącznie sprawą przyszłych nowożeńców. Stąd też zaleca się uszanować ich zdanie bądź też po prostu zrezygnować z udziału w uroczystości.
Wesele bez alkoholu może się udać, nawet bardziej niż to zakrapiane. W dużej mierze zależy to od nastawienia zaproszonych gości.
Łącząc się w pary patrzymy na charakter drugiego człowieka, wygląd zewnętrzny, zwracamy uwagę na jego poczucie humoru, na to jak czujemy się w jego towarzystwie, jednak podczas wyboru partnera przede wszystkim kierujemy się sercem.
Początkowo nie przywiązujemy uwagi do tego kim są i czym się zajmują jego rodzice, poznajemy partnera, akceptujemy jego wady i zalety. Nie zależnie od tego jak długo ze sobą jesteście w końcu przychodzi moment gdy stajecie na rozdrożu, gdzie należy podjąć decyzję dotyczącą waszego związku, którą z dwóch dróg do wyboru zamierzacie pójść dalej.
Jedna z nich prowadzi was osobno przez życie, natomiast druga prowadzi do ołtarza. W momencie wyboru drugiej opcji, zanim dojdziecie do miejsca by powiedzieć sobie sakramentalne „tak”, przychodzi czas na poznanie rodziców.
Powiadają, że pierwsze wrażenie jest najważniejsze. W pełni zgadzam się z tym stwierdzeniem, gdy np. mamy rozmowę o pracę, jednak w przypadku poznawania innej rodziny nie gwarantuje sukcesu. Owszem, możemy zrobić dobre wrażenie, zabłysnąć w oczach przyszłej mamy czy taty, jednak to może być i jest dla wielu droga przez mękę, łzy i niepotrzebne nerwy.
Nie jest powiedziane, że to my zrobiliśmy – zrobimy gdzieś błąd. Często wynikiem nieporozumień, braku akceptacji są różnice w wychowaniu Twoim i Twojego partnera. Nie mam tu na myśli skrajnych przypadków jakie są np. patologie czy przynależności do klas społecznych, wystarczą różnice związane z kulturą, regionem pochodzenia rodziny lub po prostu różnica wieku między jednymi a drugimi rodzicami.
Odwiedzając różne fora (nie zawsze związane z tematyką ślubną) często natrafiam na wątki o tej tematyce. Nie mam zamiaru nikogo tutaj szufladkować, gdyż zdaję sobie sprawę, że jest pełno rodziców, którzy dokładają wszelkich starań by młodym żyło się lepiej nie wyrządzając im przy tym krzywdy i szczerze błogosławią Wasz związek.
Jeden z Panów z którym miałam okazję rozmawiać kiedyś opisał swoją teściową i myślę, że mogłabym nawiązać do jego wypowiedzi opisu idealnej teściowej, jakiej mu możemy tylk pozazdrościć. Za co mogę kochać swoją teściową?
1. Za to że urodziła naszego partnera.
2. Nie wtrąca się w nasze sprawy.
3. Akceptuje mnie, takim jakim jestem.
4. Gotuje pyszne obiadki.
5. Bez problemu można jej podrzucić nasze dzieciaki.
6. Nie krytykuje za nawyki.
7. Charakteryzuje się taktem i wyczuciem sytuacji.
8. Robi najlepszy na świecie bigos.
9. Ma gust i jest elegancka.
10. Zawsze ma najświeższe newsy.
11. Nie gniewa się jeżeli opuści ją jakieś niedzielne rodzinne spotkanie,
12. Wszystkie dzieci i zięciów traktuje równo.
Troszeczkę utopijna wersja, jestem ciekawa ilu z was popisze się pod tymi punktami w ocenie teściowej. Takich rodziców wielu z nas może tylko niestety pozazdrościć i starać się dalej radzić w zaistniałej sytuacji. Kolejnym przykładem jest kobieta, która opowiada o swojej teściowej jako manipulantki jakiej jeszcze w życiu nie widziała, zerującej na czyimś nieszczęściu, która nie jednokrotnie jest w stanie ją śledzić. Co nimi kieruje? Nie wiem, zazdrość? Brak poczucia bycia potrzebnym? Bywa różnie.
Przede wszystkim musicie pamiętać o tym, że tak naprawdę poślubiliście/zamierzacie poślubić tylko i wyłącznie swojego partnera/partnerkę. Według prawa Polskiego w momencie gdy składacie deklarację zawarcia związku małżeńskiego rola rodziców się kończy. To Wy zaczynacie teraz tworzyć nową rodzinę, będziecie lub już jesteście rodzicami. Więc to Wy jesteście tu najważniejsi i nie jest ważne jak bardzo nasi teściowie za nami nie przepadają nie powinien być to powód by w waszym związku działo się źle, bądź co gorsza prowadzić do rozpadu waszego związku.
Niestety nie mogę Wam podać uniwersalnego przepisu na życie w harmonii z teściami… jedno z we wszystkich tych dyskusjach jakie śledziłam się powtarzało. Najlepsza w takim przypadku byłaby odległość, wówczas problem powraca podczas świąt i innych uroczystości rodzinnych jednak z czasem to zjawisko może samo ustąpić. W przypadku gdy mieszkacie razem z nimi niestety nie mam dobrych wieści, zgryzoty mogą się jeszcze pogłębić. Dlatego myślę, że dobrze by było pomyśleć o wynajmu nawet pokoju na sublokatorce, czasem łatwiej jest dzielić mieszkanie z kimś obcym niż gdyby miał się ktoś non stop wcinać w wasze życie. Wiem, że decyzja zamieszkania z rodzicami często ma podłoże finansowe. Pamiętajcie, że czasem lepiej mieć kilka złotych mniej w portfelu w zamian za coś co jest bezcenne, święty spokój.
Planować ślub? Cóż za ogrom przyjemności się z tym wiąże ! Bajki zazwyczaj kończą się zaślubinami i zdaniem „ i żyli długo i szczęśliwie”. A jak to jest z nami ? Skąd wiedzieć mamy, że takie szczęśliwe zakończenie i nam będzie pisane.
Oto kilka mitów na temat Miłości.
W związku zdarzają się kryzysy. One o niczym nie świadczą.
Kłótnie się zdarzają, to prawda. I zapewne będą się zdarzać w przyszłości. Kryzysy nie powinny się w miłości zdarzać. Jeśli mamy dość drugiej osoby nawet przez parę godzin/dni, to naprawdę, za 10 lat nie będziemy w stanie z nią wytrzymać. Po co nam to ?
Można się kimś zauroczyć, ale to nic nie znaczy.
Oj znaczy. Świadczy to o tym, że aktualny partner nie spełnia naszych oczekiwań. Po prostu go nie kochamy. Gdy się kogoś szczerze kocha, serce jest zamknięte na innych. Jesteśmy szczęśliwi i spokojnie rozkoszujemy się w naszej Miłości. Nie ma sensu oszukiwać siebie i swoich partnerów. To się wiąże z obaleniem następnego mitu.
Zdrada może się zdarzyć, ale nie przekreśla ona Miłości.
Prawda jest taka, że rzeczywiście nie przekreśla ona Miłości, bo po prostu jej nie było. Ludzie wiążą się w związki z różnych powodów. Często po prostu jest to chęć bycia kochanym. Czujemy się wtedy bardziej wartościowi, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Czasem usilnie pragniemy być z kimś, by zagłuszyć tę ogromną potrzebę miłości. Innym razem wiążemy się z kimś, by czuć się atrakcyjnym. Zdarza się też presja rodziny. Tak naprawdę Miłość zdarza się „przy okazji”. Najczęściej w najmniej oczekiwanym przez nas momencie. Zdrada jest jednym z najlepszych wyznaczników prawdziwej Miłości. Zazwyczaj przed ślubem jesteśmy razem kilka lat. Jeśli przez ten okres, choć raz Twoje serce zabiło mocniej na widok innego/innej to znak, że Twoje serce nie kocha wcale tego, z którym jesteś. I nieważne jak bardzo będziesz się starać być uczciwy wobec swojego partnera. Nieważne, że sobie obiecasz być zawsze wiernym. Jest takie jedno, prawdziwe powiedzenie. Serce nie sługa. Więc jeśli interesowałeś/interesujesz się kimś innym, to nie planuj ślubu ze swoim partnerem! Jeśli już teraz Twoje serce rozgląda się, to nie będzie spokojne przez kolejne 20 czy 30 lat.
Po zauroczeniu następuje etap docierania się. Jest on trudny, ale jeśli się go przetrwa, to można stwierdzić, że to prawdziwa Miłość.
Nie bez powodu mówi się, że Miłość to połączenie dwóch połówek jabłek. Tworzą one jedność. Jak to możliwe by dwie pasujące do siebie połówki musiały się docierać ? Logika temu zaprzecza i słusznie. Gdy jest się z tą Połówką, to czujemy się „pełni”. Rzeczywiście, gdy chcemy połączyć nie pasujące do siebie połówki jabłka, to można próbować to zrobić na siłę. Może na jakiś czas nawet uda się je scalić ze sobą. Ale po co ? Przecież nie będzie to trwałe, więc dlaczego w ogóle się męczyć ? Tak samo jest w Miłości. Na siłę można spróbować być razem. Co więcej, można włożyć dużo wysiłku, by związek ten funkcjonował. Można nawet zacisnąć zęby, przepłakać wiele godzin, dla danego związku. Problem w tym, że nie warto. Później będzie coraz gorzej.
Według Osho, znanego filozofa i mistrza duchowego, Miłość uskrzydla. Dosłownie. Twierdzi on, że człowiek dotknięty Miłością staje się oświecony. Oznacza to nic innego jak przebudzenie i rozpoczęcia życia w innym wymiarze. Nagle przestaje się egzystować a zaczyna prawdziwie oddychać. Przepełnia człowieka nieznana dotychczas lekkość i radość bytu. Teoria ta potwierdza parę anegdot z życia wziętych.
Oboje byli zaangażowani w poważne związki. Już nawet zaręczeni byli. Spotkali się przypadkiem na urodzinach dalekiego znajomego. Jeden wieczór a już wiedzieli, że są dla siebie przeznaczeni. Po tygodni zerwali zaręczyny. Wzięli ślub po pół roku. Oni faktycznie żyją szczęśliwie. I życie dopisuje im kolejne piękne rozdziały. Na dzień dzisiejszy mają już dwójkę wspaniałych dzieci. A oni dalej nie mogą oderwać od siebie oczu.
Druga historia dotyczy dziewczyny, która była w związku już od ponad 4 lat. On nie szukał Jej, ale wierzył w Miłość. Wiedział, że nadejdzie sama. Czekał. Oboje postanowili pójść na drugie studia, by zdobyć wykształcenie na dodatkowym kierunku. Pierwsze zajęcia. Aula przepełniona. Zostało dla niej tylko jedno miejsce. Obok niego. I jak zaczęli rozmawiać, tak skończyć nie mogli. Czuli się, jakby znali się od lat. Wielka była jej obawa przed taką zmianą. Teraz mówi, że jeśli istnieje jakakolwiek szansa by poczuć prawdziwą Miłość, to wszelkie ryzyko jest tego warte. Wzięli ślub w rocznicę poznania. Szczęśliwi i dalej zakochani.
Ślub to wspaniałe i wzniosłe przeżycie. Wesele to nic innego jak radowanie się z wiecznego połączenia z tym Jedynym/tą Jedyną. Po ślubie życie dalej się toczy i stawia na swojej drodze różne sytuacje. Ważne jest by mieć z kim iść za rękę dalej. A nie obok siebie. Wspaniałe wesele nie zapewni nam trwałości małżeństwa. Jeśli mamy choć cień wątpliwości, co do decyzji w sprawie partnera życiowego, to nie ma sensu iść do przodu z tą osobą. Daleko się nie zajdzie. Sam Carlos Ruiz Zafon powiedział „W chwili, kiedy zaczynasz zastanawiać się, czy kochasz kogoś, przestałeś go już kochać na zawsze”.
Zapewne każdy młody człowiek ma większe lub mniejsze plany na przyszłość. Łączymy się w związki, snując marzenia o rodzinnej sielance. Czekamy na dzień, w którym wymówimy magiczne TAK, wciskając na palec ukochanej osoby złotą obrączkę. Często przekładamy tę decyzję na później, bo "jeszcze nie teraz, nie mamy warunków, brak pieniędzy". Życie jest jednak przewrotne i zdarza się, że jeden moment potrafi zburzyć nasz ład codzienności.
Ewa doskonale pamięta dzień, w którym zobaczyła dwie czerwone kreski na teście ciążowym. Jej oczy wypełniły się łzami. "Przecież nie tak miało być"- szeptała, kuląc się w łazience. Jan wszedł bez pukania. Mieszkali ze sobą już cztery lata. Byli jak stare dobre małżeństwo, wiedzieli o sobie wszystko. Nie pytał o nic, wystarczyło jedno spojrzenie na test, który Ewa wciąż trzymała w dłoni. Przytulił ją czule, mówiąc: "Skarbie, będzie dobrze, obiecuję". Siedzieli wtuleni jeszcze jakiś czas, nie wiedząc do końca, co dalej robić. Ewa wystukała w telefonie numer mamy, oznajmiając jej, że jest w ciąży. To był cios. Nie dla dwojga przyszłych rodziców. Był to cios dla ich rodzin, które nie potrafiły pogodzić się z wiadomością o nieślubnym dziecku.
Żyjemy w kraju, w którym nadal nie wypada zajść w ciążę przed ślubem. "Wpadka" jest czymś zakazanym, wstydliwym, niedopuszczalnym. Młodzi ludzie, którzy za dziewięć miesięcy staną się rodzicami, muszą podjąć najważniejszą ze swoich życiowych decyzji. Jedni postanawiają żyć nieformalnie, inni dochodzą do wniosku, że dziecko urodzi się w małżeństwie. Tu właśnie zaczyna się wielka przeprawa ciężarówką do ołtarza.
Narodziny miłości
Ewa i Jan postanowili się pobrać. Wiedzieli, że nie będzie to łatwe, gdyż czas pędził jak szalony, a przecież tyle spraw było do załatwienia. Udali się do księdza. Nie ukrywali powodu swojej decyzji. Ksiądz starał się odwieść ich od tego zamiaru, tłumacząc, że mogą w przyszłości żałować przysięgi składanej przed Bogiem. Młodzi ludzie długo przekonywali go, że dziecko nie krzyżuje ich planów, a tylko przyspiesza decyzję, z którą ciągle zwlekali. Byli ze sobą siedem lat i mieli pewność, że tak będzie już zawsze. Kolejne dni mijały im na organizacji ślubu i przyjęcia weselnego. Wieczorami, zamiast wybierać mebelki do dziecięcego pokoju, układali listę gości i kalkulowali wszelkie wydatki. Tak mijały dni, tygodnie i miesiące. Czas był największym wrogiem. Każdy miesiąc coraz bardziej ujawniał błogosławiony stan panny młodej. Mama Ewy ponaglała, by przed ołtarzem nie było widać ciąży.
Podczas wybierania dekoracji sali weselnej Ewa poczuła w brzuchu coś dziwnego. Było to zabawne łaskotanie, a raczej wrażenie, że w środku pływa rybka. To był pierwszy znak, jaki dostała od swojego dziecka. Właśnie wtedy po raz pierwszy poczuła się mamą. Dotknęła czule miejsca, w którym maleństwo dawało sygnały i szepnęła: "Jestem z ciebie dumna". Chwilę później pobiegła do salonu sukien ślubnych, by zrezygnować z obszernej kreacji, jaką wybrała jej mama. Ślub miał się odbyć za miesiąc więc pewnym było, że brzuszek będzie już dosyć widoczny. Ewa postanowiła pokazać go światu. Wybrała suknię, która podkreśli jej błogosławiony stan. To był kolejny cios dla rodziny.
Nie opuszczę Was aż do śmierci
W kościele zebrali się goście, ale byli i tacy, którzy przyszli z ciekawości. Widok ciężarnej przed ołtarzem zdarzał się bardzo rzadko, a w wiosce Ewy miał miejsce po raz pierwszy. Rozległa się pieśń "Ave Maria", tłum skierował swój wzrok w stronę wejścia. Ewa, trzymając swojego ojca pod rękę, dumnie kroczyła przez tunel ciekawskich gapiów. Uśmiechała się, bo na końcu tej drogi czekał na nią mężczyzna jej życia. Była szczęśliwa, bo nosiła pod sercem największy dar, jaki mógł jej ofiarować. Chwilę później przysięgali sobie miłość do ostatniego tchu. Jan w pewnej chwili dotknął brzuszka Ewy, mówiąc: "Zawsze będę przy was". Po policzku panny młodej popłynęła łza. Płynęła długo, zatrzymując się na ustach rozchylonych ze wzruszenia. Ten dzień oboje schowali w swoich sercach, strzegąc jego piękna przed całym światem.
Jeszcze kilka lat temu widok ciężarnej przed ołtarzem wywoływał oburzenie. Czasy zmieniają się coraz bardziej. Brzuszki panien młodych powoli przestają dziwić, a przynajmniej już nie gorszą tak bardzo społeczeństwa. Mamusie w białych welonach z dumą zaczynają prezentować swój stan. Czasem jednak muszą zmierzyć się z pogardą świata, ale przestaje być to ważne, bo nie ma nic piękniejszego od miłości i tylko ona jest gwarancją udanego związku.
W poniższym artykule chciałam poruszyć tematykę: zaproszeń ślubnych i zapraszania gości na najważniejszą w naszym życiu uroczystość. Oczywiście bardzo ważną rolę gra tutaj czas. Komfortowe dla naszych gości jest uprzedzenie ich przynajmniej z trzymiesięcznym wyprzedzeniem przed tą wyjątkową datą. Nie zapominajmy o tym, że muszą: kupić prezent ( i wygodpodarować środki pieniężne w tym celu), załatwić sobie wolny dzień w pracy i zorganizować ewentualną opiekę dla małego dziecka. Sami nie bylibyśmy zachwyceni gdyby ktoś od niechcenia powiedział ,,W najbliższą sobotę bierzemy ślub, zapraszamy’’.
Przejdzmy do zaproszeń. Rynkowe półki uginają się pod ich nadmiarem i różnorodnością form. Zaproszenia: elektroniczne, książkowe, a nawet w formie jadalnej (zrobione z cukierków, ale nie polecam ich. Przecież gość, który jest łasuchem,mógłby zjeść godzinę naszego ślubu i zwyczajnie o nim zapomnieć). Producenci dzielą się na dwie grupy: pierwsza preferuje zaproszenia tradycyjne ( białe, ozdobione gołąbkami lub złotymi obrączkami, zazwyczaj prostokątne lub kwardatowe), druga grupa zainspirowana jest nowoczesnością i produkuje bardziej ekstrawaganckie zaproszenia ( niebanalne kształty, elementyz kreskówek, zdobienie koralikami i innymi malutkimi elementami).
Podsumowując możemy postawić na tradycję lub zainwestować w małe dzięło sztuki, które za kilka lat przestanie być modne. Jest też trzecia opcja ( dla osób z dużą ilością czasu): zaproszenia przygotowane samodzielnie. Nie polecam tego laikom ( zrobienie jednego zaproszenia wydaje się lekkie i przyjemne, ale liczba ,,sto’’ mówi sama za siebie). Rynek oferuje nam bogatą ofertę: papierów i ozdób.Wystarczy wybrać się do księgarni i puścić wodze fantazji. Sam tekst zaproszenia możemy wydrukować i wkleić, a resztą zająć się osobiście.
A gdyby wpleść w tradycję nutkę nowoczesności? Proponuję ,,foto-zaproszenia’’,zaprojektowane przez młodą parę. Dostępne u każdego fotografa i innych serwisach foto. Czas oczekiwania na takie zaproszenia, nigdy nie jest dłuższy niż 5 dni roboczych. Zabawa w projektanta może być bardzo przyjemna w natłoku ślubnych przygotowań, możemy dołączyć jakiś charakterystyczny akcent ,,od siebie’’. Po dodaniu do zaproszenia zdjęcia możemy być pewni, że po latach zostanie łatwiej zidentyfikowane wśród pliku innych, które nasi goście zapewne zostawiają sobie na pamiątkę. Myślę,że ta nutka własnej inwencji długo zostanie zapamiętana.
Teraz pozostaje kwestia dostarczenia. Wszyscy wiemy jak działa nasza kochana Poczta Polska, więc nie dziwmy się, że po wysłaniu zaproszeń zwyklymi listem, odkryjemy deficyt gości. Listy polecone? A czy mamy ochotę (przy dużym weselu) wypełniać na poczcie 100 blankietów,potwierdzających nadanie ? Fakt,faktem utrwalilibyśmy sobie adresy naszych bliskich, ale szkoda nerwów i czasu. Zaproszenia wysłane kurierem? Pomysł dobry, tylko koszta ogromne. Najlepsze jest więc dostarczenie zaproszeń osobiście.
Zaproszeni goście poczują się wyjątkowo, ponieważ pofatygowaliśmy się do nich osobiście.
Przy okazji możemy porozmawiać i napić się herbaty z dawno niewidzianymi ciotkami i wujami. Miłym akcentem będzie też dołączenie do zaproszenia jakiegoś małego, niezobowiązującego drobiazu. Spotkałam się kiedyś z malutkim słonikiem dodawanym do zaproszenia, który podtrzymywał kopertę trąbą.
Oczywiście nie mamy możliwości dostarczenia zaproszeń do gości, którzy mieszkają bardzo daleko, albo pracują za granicą i przyjadą dopiero na uroczystość. Tutaj proponuję polecony priorytet, który dotrze na pewno. Warto wspomnieć, że producenci zaproszeń ślubnych mają w swojej ofercie także inne ,,ślubne gadżety’’. Możemy zamówić u nich etykiety na alkohol ( podobnie jak zaproszenia, z naszym zdjęciem), tabliczki z imionami gości( żeby przy stole nie było pózniej zamieszania) czy specjalne materiałowe serwetki. Przy większych zamówieniach można negocjować cenę lub wywalczyć rabat.
Są też opcje bardziej zaawansowane i wymyślne: wygrawerowane butelki, balony ze zdjęciem. I najważniejsze: nigdy nie zamawiajmy zaproszeń ,,w ciemno’’. W katalogu mogą wyglądać zdecydowanie lepiej, wydawać się większe, a papier na jakim są wykonane zamiast błyszczącego okaże się matowy.Na stronach internetowych istnieje możliwość zamówienia zaproszeń próbnych ( zwykle są to trzy sztuki).Wybieramy te które podobają nam się najbardziej i producent wysyła je na swój koszt, jeżeli nie potrafimy się się zdecydować, za kolejne sztuki możemy dopłacić. Mam nadzieję, że udało mi się przedstawić zagdanienie zaproszeń. Dlatego zapraszam narzeczonych do poszukiwań, a niezdecydowanych przekonuję : małżeństwo to najpiękniejsza instutucja.
Każdemu z nas z pewnością zdarzyło się uczestniczyć w „prawdziwym” weselu, podczas którego goście mieli okazję brać udział w wymyślanych przez muzyczną kapelę zabawach. Jedni wspominają te chwile z lekkim uśmiechem, inni zaś oglądając swoje wyczyny zarejestrowane na „obowiązkowej” kamerze doznają uczucia zażenowania. Widok cioci Jadzi sięgającej do spodni wujka Władka w poszukiwaniu ukrytego jajka z pewnością należy do niezapomnianych. No cóż, taki typ humoru może wzbudzać mieszane uczucia, o czym wie każdy, kto obejrzał kultowy film Wojciecha Smarzowskiego pod tytułem Wesele. Nie wszyscy jednak planując swój własny ślub, mamy ochotę na podobne ekscesy. Okazuje się, że postawienie na swoim w niniejszej dziedzinie nie jest wcale takie łatwe, jak by się mogło wydawać. Wiele z nawet najbardziej rekomendowanych weselnych kapeli ma w tym względzie swoje utarte przyzwyczajenia i raczej niechętnie z nich rezygnuje. Jeśli zatem marzy nam się uroczystość, która będzie wprawdzie huczna, ale jednocześnie w dobrym stylu, koniecznie należy zadbać o to wcześniej. W tej materii naprawdę niczego nie można zostawiać przypadkowi. Istnieje bowiem prawdopodobieństwo, że niedostatecznie jasne ustalenia co do sposobu bawienia weselników skończą się wciągnięciem nas samych w sytuacje, na jakie nie będziemy mieć najmniejszej ochoty. Aby zatem wspominać tę wyjątkową okazję z przyjemnością, należy dokładnie omówić granice, których na n a s z y m weselu przekraczać nie wolno.
Otóż, naczelna zasada brzmi: wszystko w granicach dobrego smaku. Realizacja owej reguły w praktyce wymagać będzie szczegółowego omówienia z orkiestrą lub wodzirejem nie tylko listy ewentualnych zabaw, ale także ich możliwego przebiegu. Jeśli zatem nie mamy nic przeciwko tradycyjnej „chusteczce”, zastrzeżmy że cała zabawa nie powinna się raczej przerodzić w erotyczną żenadę. Samej zdarzyło mi się być na weselu, w którym owa skądinąd bardzo miła gra towarzyska nieoczekiwanie przekształciła się w sytuację, gdzie goście w funkcji rzeczonej chusteczki zaczęli używać obrusów, na jakich następnie kładli się z wybrną osobą i wykonywali niedwuznaczne ruchy imitujące kopulację. Myślę, że nie trzeba dodawać, jakie wrażenie robiła potem ta sama zabawa na jej uczestnikach, kiedy oglądali ją na ekranach własnych telewizorów nie znajdując się już bynajmniej pod wpływem wysokoprocentowych napojów.
Tu przechodzimy do zasady drugiej: uczestniczenie w weselnych zabawach jest zupełnie dobrowolne. Nie ma nic gorszego niż urządzanie polowania na nieśmiałych gości w celu włączenia ich do kolejnego konkursu. Niejednokrotnie możemy zaobserwować u tak zwerbowanych ofiar miny wskazujące na nieodpartą chęć schowania się pod stolikiem. Klasycznym przykładem zabawy, podczas której muzyczna kapela wyławia niedostatecznie zaangażowanych w przebieg zdarzeń osób są oczepiny. Naprawdę dla niektórych panien i kawalerów pląsanie w kółeczko w takt płynącej muzyki odbywające się pod czujnym okiem wszystkich cioć i wujków pałających pragnieniem wydania ich za mąż, nie jest najprzyjemniejszym doświadczeniem. Poza tym nie każda osoba chce ujawniać całemu światu swój aktualny stan cywilny, więc ogłaszanie przez wodzireja, że na parkiecie brakuje jeszcze panny Krysi, o jakiej nie wszyscy wiedzą, że dobiega czterdziestki i jeszcze nie założyła rodziny, może być dla niej trochę krępujące.
Wreszcie zasada trzecia: każdy uczestnik weselnej zabawy ma prawo zrezygnować w dowolnym momencie jej trwania. Jeśli chcemy, aby nasze przyjęcie weselne zostało pozytywnie zapamiętane przez wszystkich gości, nie pozwalajmy, aby ktokolwiek był zmuszany do wypicia kolejnego kieliszka wódki w zabawie pod tytułem: kto pierwszy ten lepszy lub musiał wykonywać na oczach kilkudziesięciu osób niedwuznaczne akrobacje. Jeżeli ktoś z natury należy do tak zwanych wesołków, to bardzo dobrze. Z pewnością jego poczucie humoru pomoże w rozbawieniu weselników. W innym wypadku może się okazać, że gość spodziewający się, iż jego obecność na tej uroczystości będzie miała nieco inny charakter, poczuje się zwyczajnie obrażony. Oczywiście w planowaniu własnego wesela powinniśmy dostosować potencjalny scenariusz do wieku i charakteru naszych gości. Nie chodzi o to, aby dokładnie analizować, co przypadnie do gustu panu X, a co spodoba się pani Y. Ważne, aby mieć świadomość, że nieco poważniejsze towarzystwo nie zawsze dobrze reaguje na rewolucyjne ekscesy. Natomiast jeśli mamy sporą grupę weselników, których średnia wieku jest dość niska, można przygotować dla nich nieco odważniejszy zestaw atrakcji. Na weselu, podobnie jak w życiu, sprawdza się po prostu stara uniwersalna reguła: nic nie stoi na przeszkodzie, aby nawet najbardziej odważne pomysły realizować nie naruszając zasad dobrego gustu. W gruncie rzeczy wszystko jest bowiem tylko kwestią odpowiedniej formy.
Pierwszy raz pomyślałam o swoim ślubie przed Pierwszą Komunią. Znacie to, prawda? Te wszystkie wielkie, grube ciocie wpatrzone w was maślanym wzrokiem. „O jaka śliczna, jak panna młoda”. Potem jest jak zawsze- pierwsza miłość, pierwszy raz, pierwsze oświadczyny... I wreszcie trzeba zmierzyć się z TYM dniem. Jaki ma być, wie każda z nas – wspaniały, wymarzony, jedyny, niepowtarzalny... O kurcze, strasznie dużo tych przymiotników. Może łatwiej zastąpić je jednym ale za to – moim zdaniem – najważniejszym, MÓJ!
Jaki ma być MÓJ ślub wiedziałam od dawna. Niewielki i koniecznie drewniany kościółek, malutkie przyjęcie w gronie najbliższych i podróż poślubna z ukochanym do Grecji. Jasno, przejrzyście i... niedrogo. Spytacie pewnie – a co z wizją mojego narzeczonego. Też chciałam się tego dowiedzieć. Usłyszałam znudzone „eee, a co za różnica”. Poczułam chwilowe oburzenie by po chwili nabrać wiatru w żagle. No to zaczynam planowanie MOJEGO ślubu.
Schody pojawiły się z chwilą znalezienia przez Mamę listy gości. „A wujka Mietka nie będzie?” – zdziwiła się niepomiernie. „Kim do cholery jest wujek Mietek?” Aha już wiem, to ten o wyglądzie yeti, którego ostatni raz widziałam na swojej komunii. „Nie ma mowy” – postanawiam grać twardo. Mama łapie się za serce symulując zawał, więc kandydatura wujka przechodzi. Szybko okazuje się, że wujka zaprasza się „w pakiecie” z innymi krewnymi, których nie wypada teraz pominąć. Do ustalania listy dołącza się Tato i Teściowe. Moje przyjęcie ma teraz więcej potencjalnych gości niż mecz Lecha z Widzewem kibiców.
Zaczynam planować – jak duży ślub to duża sala, Jak duża sala to nie dj tylko zespół. I oczywiście jakiś wodzirej. Pomijam zestaw standardowych potrzeb – suknia, limuzyna, zaproszenia, serwetki, takie tam.
Mina szybko mi rzednie. Sala, która – od biedy – pomieści taką liczbę gości kosztuje tyle, że nawet Jan Kulczyk by zadrżał. Zespół muzyczny najwyraźniej chce za otrzymane od nas pieniądze kupić nowego busa. A wodzirej liczy sobie za godzinę tyle, co adwokat z dziesięcioletnim stażem. Zaproszenie na czerpanym papierze kosztuje więcej niż bułka z makiem. Rozważam czy nie kupić dwustu drożdżówek a gości powiadomić telefonicznie.
Zaczynam ciąć wydatki. Fryzura u koleżanki, makijaż – podobnie, suknia ślubna od kuzynki a kolega zawiezie nas Fordem. A podróż poślubna... cóż, na razie mogłabym jechać co najwyżej do Jastarni i to stopem. Pozostaje wziąć kredyt albo przesunąć ślub i wyjechać do pracy w pieczarkarni.
Po wizycie w banku (skutecznej!) uzbrojona w zapas gotówki brnę dalej. Przymierzam suknie ślubną. Ponieważ kuzynka jest wyższa i szczuplejsza okazuje się, że w jej falbanach wyglądam jak szalony baleron w kolorze ecrea. Ciocia (zawodowa krawcowa) obiecuje uszyć mi suknię w cenie materiału.
Wiem, że noc poprzedzającą ślub należy porządnie przespać, więc oczywiście spędzam ją bezsennie przerzucając się z boku na bok. Dzięki temu rano wyglądam jak członek rodziny Adamsów. Fryzjerka szybko i sprawnie robi mnie na bóstwo. Udaje się jej ułożyć moją fryzurę w kok, którego pozazdrościła by mi Naomi Cambell. Natomiast po wizycie u znajomej kosmetyczki przypominam szopa pracza. Dzwonię do zakładu kosmetycznego i zamawiam wizytę, której koszt wywołuje u mnie jęk grozy.
Później jest tylko lepiej. Suknia jest przepiękna, błogosławieństwo udzielone przez Rodziców rozczulające. Tylko nasz kierowca szepcze do męża. „Módl się, żeby odpalił”.
Zajeżdżamy do kościoła, gdzie uśmiechnięty proboszcz wita nas informacją, że... nie ma prądu. Na szczęście czuwa nad nami Bóg i Grupa Energetyczna, więc po piętnastu stresujących minutach możemy wreszcie złożyć przysięgę.
Na weselu kolejny zgrzyt. Okazuje się, że zaproszenie mieszkającego pod danym adresem krewnego jest jednoznaczne z zaproszeniem wszystkich domowników z dziećmi i wnukami włącznie, choć już bez psa, kota i rybek. Obsługa dostawia stoliki a ja dochodzę do wniosku, że tańczyć będziemy na balkonie. Wesele jak wesele. No może z tym wyjątkiem, że przez dwie godziny główną atrakcję stanowiła „widowiskowa” kłótnia dwóch wujków, którą goście interesowali się bardziej niż nami. Podeptana i wymięta dowiaduje się, że z nocnego pleneru nici - fotografowi skończyły się klisze.
Ale przetrwałam, choć kiedy otwieraliśmy koperty z pieniędzmi po weselu to myślałam, że nie przetrwam. Najwyraźniej wszyscy doszli do wniosku, że skoro robimy takie duże wesele to nas stać. Pieniędzy starczyło akurat, żeby wyrównać nadpłatę za niespodziewanych gości i pokryć straty spowodowane przez bijących się wujków.
Spytacie czy było fajnie. Nie było. Było cudownie. Mimo wszystko to był MÓJ dzień. Dzień w którym poślubiłam ukochanego mężczyznę. To właśnie on pomógł mi to wszystko przetrwać mówiąc, że będzie dobrze, puszczając „oczko” i całując żartobliwie w ucho. Przeszłam przez to, nie przejmując się za bardzo.
Może po prostu jestem urodzona optymistką, kto wie. Ale wolę cieszyć się i żartować z tego co było, niż wspominać ślub z niechęcią jak czynią to moje przyjaciółki. Z powodów dla mnie błahych - serwetki były nie w tym kolorze (Teresa), kwiaty nie takie (Grażyna), narzeczony w garniturze bez pasków (Iwona) czy tren za krótki (Agnieszka), straciły z oczu to co najważniejsze. To przestał być ICH dzień. Dzień w którym miały być po prostu bezgranicznie szczęśliwe.
„(…) ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że Cię nie opuszczę, aż do śmierci” - oto fragment przysięgi małżeńskiej. Przyrzeczenia, które składane jest coraz rzadziej - jak pokazują statystyki CBOS (z lipca 2010). Powodów takiego stanu rzeczy jest wiele. Wśród nich również to, że coraz więcej osób wątpi w sens tych słów bądź wie, że życie razem przez całe życie jest niemożliwe, a jeśli nawet teoretycznie jest, to w praktyce okazuje się bardzo trudne do zrealizowania.
Czy to wynika z jakiejś obawy przed prawdziwym „ja”? Przed komplementarnością sprowadzającą się do porzucenia własnego „ego” na rzecz wspólnego „my”? A może to strach przed sobą, samotnością lub niemożnością realizacji własnych marzeń? Świadomość posiadania wad, problem z pracą nad nimi lub z akceptacją samego siebie? Co ostatecznie sprawia, że coraz częściej ucieka się przed deklaracją na całe życie?
Racjonalnie analizując słowa przysięgi nie sposób pominąć pytania o kryteria, zasady i cechy, jakie powinno się posiadać, by wspólne życie było zadowalające? Czy działa tu zasada podobieństw czy różnic, które się przyciągają? Wybitny psycholog profesor Bogdan Wojciszke w swoje książce pt. „Psychologia miłości” wymienia następujące wskaźniki powodzenia i kryteria doboru partnera (1) : wzajemną miłość, (zafascynowanie), niezawodność, dojrzałość emocjonalną miłe usposobienie, namiętność, intymność i w końcu zaangażowanie. Być może to myślenie zaledwie wprowadza w świat wielkich uczuć widzianych z perspektywy psychologii społecznej. Niewątpliwie jednak miłość połączona z wolą i wyborem, a nie z infantylnym zakochaniem, (które nierzadko ogranicza się do przedmiotowego patrzenia na osobę), ma szanse na stałość.
„Życie jest jakie jest” – to truizm i tania wymówka, lecz nie zawsze, a może nawet wielokrotnie codzienność odbiega od idealistycznych wyobrażeń, pragnień i wizji miłości, która wszystko rozwiązuje, zwycięża, zbawia, wyzwala, uszczęśliwia, wiedzie do raju bram. Niewiele też ma wspólnego ze stereotypowym happy end’em.
Jak w bajce
I żyli długo i szczęśliwie…- tak zwykle kończą się opowieści lub scenariusze o wymarzonym związku, magicznym ślubie i spełnionej miłości. Tendencyjnie czy tandetnie? Sielankowo czy utopijnie?
A gdyby tak pójść tropem andersenowskiej baśni o ołowianym żołnierzyku, zakochanym w papierowej tancerce. Oboje skończyli w ogniu. Z niego zostało ołowiane serce, a z niej zaledwie zwęglone cekiny. Jaka więc jest prawda? Na jak długo wystarczy intymność i namiętność? Czy żar pomiędzy dwojgiem osób nie niknie z czasem, lub co gorsza wzajemnie ich nie spala? Czy żywą iskrę da się podtrzymywać na co dzień przez resztę życia?
Może właśnie czas próby - cierpienia - utraty weryfikuje to, co prawdziwe? I dopiero ten nurt doświadczeń stwarza w człowieku zdolność do prawdziwego zaistnienia w sobie i dla siebie? Wszak czy bez trudności, problemów, wątpliwości można kogokolwiek szczerze pokochać i stworzyć w sobie przestrzeń dla Miłości? I wcale nie chodzi tu o abnegację, bierność, regres..., ale o odkrycie, że właśnie zgoda na stratę, rezygnację bądź kompromis otwiera na możliwość dopełnienia. Anna Kamieńska doświadczywszy takiego stanu napisała:
„a miłość to gdy odejmą ci słuch
i wzrok i głos
i wszelkie siły
a ty jeszcze idziesz chwaląc żniwo życia
i w środku samotności odnajdujesz
tak tam w środku jeszcze coś jest...”
Czym jest to „coś”? - Miłością w swej istocie! Ogromną i potężną siłą, zdolną przemienić całe życie człowieka, która „wszystko przetrzyma”. Jej sens zawiera się w dawaniu. Jak pisał Antoine de Saint-Exupéry -„prawdziwa miłość nie wyczerpuje się nigdy. Im więcej dajesz, tym więcej ci jej zostaje”.
I choć wartości tj. wierność, uczciwość, nie są w cenie; a założenie rodziny bynajmniej nie jest trendy dla konsumpcyjnej cywilizacji sukcesu, to jednak – czy wszystko musi być ekscytujące, na wysokim topie modowej atrakcyjności? Skoro istotą mody jest zmienność, to powstaje paradoks zgodny z teorią Platona (2) - jedyne niezmienne w życiu są zmiany.
Co zatem może zapewnić trwałość, dać pewność i poczucie bezpiecznej stabilizacji? Co zaręczy o wzajemnym zrozumieniu i wsparciu?
Czyż nie to, co wymaga nieustannego starania, osiągania i pielęgnowania, czyli mocna decyzja i autentyczne zaangażowanie? Wspólnym mianownikiem jest tu bowiem wolna wola, a ściślej – samoświadomość, przeświadczenie i praca nad sobą. Powracanie do źródła Miłości i czerpanie…
Gdy chęć i zapał poprze się staraniem, wtedy zazwyczaj osiąga sie wiele… Tak chyba warto pomyśleć, gdyż wola walki potrafi wykrzesać w człowieku niezmierzone pokłady siły i rozpłomienić wielki ogień. A jak jest zapisane w Pieśni nad pieśniami „(…) wody wielkie nie zdołają ugasić Miłości, nie zatopią jej rzeki (3)”
A to już wyzwanie dla tych, którzy chcą więcej od życia w duecie!
(1) Zob. Bogdan Wojciszke, Psychologia miłości. Intymność - Namiętność – Zobowiązanie, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, 2009, s. 95-101.
(2) Por. K. Albert, O platońskim pojęciu filozofii, Warszawa 1991; Damian Lesczyński, Filozofowie i ich filozofie. Opowieści dla niewtajemniczonych, Wyd. Atla2, Wrocław 2002, s.53.
(3) Pnp 8, 7 w: Biblia Tysiąclecia, Wyd. 3 popr. Poznań: Pallottinum, 1998.